Dzisiejszy dzień wita nas burzowo. Jeszcze około godz. 6:00 słychać deszcz i pioruny, jednak wszystko uspokaja się do czasu naszego wyjścia na Mszę. Eucharystia, ku naszemu zdziwieniu, nie odbywa się dziś przy głównym ołtarzu w kościele, ale w małej salce obok zakrystii. Kolejnym punktem dnia jest oczywiście śniadanie, dziś na stole pojawia się ryba z cebulą i jajko.

Po porannym posiłku mamy chwilę czasu dla siebie, wracamy więc do pokoi i po jakimś czasie przyjeżdża po nas ks. Peace, by zabrać nas w podróż do kolejnego szpitala w Banjulu. Zanim jednak rozwinę wątek szpitala, chciałbym poświęcić chwilę uwagi dla niepowtarzalnie komicznej i niezwykle niewygodnej podróży w tamto miejsce. Jako iż cała „paka” samochodu była wypchana darami dla szpitali i innych instytucji, musieliśmy w 7 osób wcisnąć się do samochodu, gdzie oprócz kierowcy były przewidziane 4 miejsca siedzące. Jak to zrobiliśmy? Na przednim siedzeniu siedział ks. Jerry a obok niego Kamila na dość niewygodnym miejscu obok skrzyni biegów. Na tylnych siedzeniach natomiast zmieściły się 4 osoby + Ela, której przypadł przywilej leżenia na nas, siedzących. W ten sposób, ściśnięci jak sardynki w puszce, dojechaliśmy szczęśliwie do Banjulu, nie wzbudzając zainteresowania policji.

Wyposażenie medyczne wiezione przez nas przekazujemy szpitalowi Edward Francis Small Teaching Hospital. Wśród wyposażenia znajdują się m.in. materace, podgrzewacz do wody, koce i ubrania lekarskie. Następnie kierujemy się do Gambia College School of Nursing and Midwifery, by przekazać tej placówce manekiny i inne materiały do ćwiczeń dla uczących się tam przyszłych pielęgniarek i pielęgniarzy. Jest to jedna z niewielu takich szkół i zarazem jedna z największych, otwarta została w 1965 roku. Potem zajeżdżamy do wioski dziecięcej (SOS children’s village), ks. Peace potrzebuje tam coś załatwić. Ostatnim miejscem odwiedzonym przez nas w mieście jest supermarket, gdzie kupujemy potrzebne artykuły jedzeniowe. Zaczepia nas po wyjściu ze sklepu uliczna sprzedawczyni i wywiązuje się rozmowa. W końcu wyruszamy w drogę powrotną, przeciskając się przez dosyć spore korki w Banjulu.

Nareszcie jesteśmy, jest około godziny 18:20. Czeka na nas obiad, który w sumie ciężko nazwać obiadem o tej godzinie. Pospiesznie zjadamy ryż z warzywami, ponieważ chcemy zdążyć jeszcze na różaniec w oratorium. Przychodzimy bardzo późno, kończy się właśnie ostatnia dziesiątka. Przychodzi także ks. Peace, by wygłosić słówko. Zauważa, że jest dziś wyjątkowo dużo osób, szybko jednak dowiaduje się, że jest to wynikiem zamykania bramy oratorium, by dzieci nie uciekały z różańca, niż ich woli bycia na modlitwie. Do tak dużej ilości chętnych na modlitwę przyczynił się również animator John, mężczyzna o ogromnej postawie, który przerzucał dzieci uciekające górą płotu z powrotem do środka oratorium.

W swoim słówku father Peace odnosi się do postawy niechęci wśród dzieci do modlitwy na różańcu. Po słówku kierujemy się do pokoi. Zatrzymują nas jednak dzieci chcące pobawić się z nami w łaskotanie się nawzajem, tak więc pomimo iż nie było nas dziś w oratorium, to wysiłek nas nie ominął. Czeka nas zaraz kolacja, którą jest fasolka po bretońsku. Kamila, Teresa i Ela idą z Chrisem i kilkoma chłopakami obierać nerkowce ze skorupek. Mnie i Weronikę czekają jeszcze dziś spotkania w grupach. Pomimo umówienia ich na godzinę 20:00, dopiero około 21:00 przychodzą jakieś osoby, dla nas takie opóźnienie nie jest już dużym zaskoczeniem.

Spotkanie mojej grupy wcale się nie odbyło, gdyż nie pojawił się nasz lider William, więc nie było sensu robić czegokolwiek. W grupie Weroniki lider przybył z dużym opóźnieniem. Wkrótce przyszły po nas Ela i Gosia i wszyscy wróciliśmy do pokoi. Kończy się zatem dzień dzisiejszy, czas przyszykować się do spania i odpocząć po tak intensywnym dniu. (Kuba)