Wstaję o 4:30, żeby dopakować ostatnie rzeczy przed wyjazdem do Senegalu. Udaje mi się to względnie bezproblemowo. Maciek budzi się pół godziny po mnie. Zbiórka jest o 5:30. Przychodzimy pod oratorium około 5:45. Autobus w końcu przyjeżdża. Pakujemy się do środka. Przed odjazdem ksiądz Carlos prowadzi modlitwę i Nas błogosławi. Podczas podróży początkowo nie mogę zasnąć, ale w końcu mi się udaje. Budzę się w  Banjul Harbour. Okazuje się m, że prom Nam odpłynął i czekamy na kolejny. Konsumujemy tu śniadanie złożone z bagietek, szynki, sera i dżemu. Bardzo zresztą dobre. Za pięć ósma wchodzimy na prom Kunta Kinteh i siadamy na końcu piętra pasażerskiego, aby dobrze widzieć ocean. Po lewej zauważamy małą turecką elektrownię umieszczoną na statku. Wszędzie latają muchy, co mnie troszeczkę denerwuje. Po prawie godzinie dopływamy do portu w Barra. Wjeżdżamy do miasta. Po drodze kilkoro sprzedawców próbuję Nam sprzedaż jakieś pieczywo i wachlarze. Wszędzie jest brudno i wszędzie śmierdzi. Jednakowoż jest bardzo znośnie. W pewnym momencie zatrzymujemy się przy sklepie z artykułami samochodowymi. Jadąc w stronę granicy mijamy same równiny pełne zielonej trawy i wysokich drzew. Odmawiamy również modlitwy poranne i dzielimy się komitetami. Ja zgłaszam się do komitetu ,,academies”, czyli do szkolnego. Docieramy po pewnym czasie do punktu kontrolnego. Wszyscy idziemy na odprawę paszportową. W pierwszej części idziemy na kontrolę bezstemplową. Pani za biurkiem pyta tylko o zawód. Później idziemy podstemplować paszporty. Naszą uwagę zwraca to, że wszystkie nasze dane zapisywane są w specjalnej księdze ręcznie. Przy biurku siedzi pani i pan. Mnie kontroluje pani. Pyta o zawód i miejsce zamieszkania. Chodziło o miasto w Gambii. Odpowiadam, że Kunkujang🙃. Podbija mi paszport i wychodzę zaczekać z księdzem i Gosią na resztę. Gdy przychodzą, kierujemy się w stronę autobusu. Siedząc w autobusie ciągle podchodzą do Nas dzieci proszące o pieniądze, mężczyźni sprzedający karty SIM oraz pewna miła pani oferująca mango. Po odprawie do samego końca postoju, przez ponad 15 minut Ela kupuje kartę SIM. Próbuję jeszcze kupić sobie colę, ale mi się nie udaje. Po ruszeniu w dalszą podróż kontynuujemy naukę hymnu Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie w, a ja dokańczam picie butelkowanej wody, która nie otworzyła mi się jak powinna🤷. W trakcie czytania tekstu przez Elę udało mi się zauważyć zza szyby autobusu śliczną rudą małpkę. Znów jestem senny, więc staram się zdrzemnąć, jednak prowadząca próbę Susan mi to uniemożliwia☺️. Po krótkiej chwili próby się kończą i na moment przysypiam. Budzą mnie jednak i blokują dalszy sen głośne śpiewy animatorów do muzyki z głośnika. Wciąż mijając zielone równiny przejeżdżamy nagle między wyschniętymi jeziorami, nad którymi góruje ogromna hałda pozyskanej z nich soli. Za zakrętem zatrzymujemy się 2 razy, raz przed, a raz w jakimś mieście. Po wyjeździe z miasta znowu równiny i równiny. Co jakiś czas pokazuje się coś nietypowego i wyróżniającego się na tle okolicy. Dostrzegam tabliczkę informującą o chińskim projekcie sieci elektrycznej dla 10.000 afrykańskich wiosek. Obecne jest też kilka namalowanych obok siebie fla Republiki Senegalu i Chińskiej Republiki Ludowej. Widzę także przedszkole z nałożoną postacią Myszki Miki i (chyba) Kaczora Donalda, a także lwa dosyć podobnego do Mufasy. Rejestruję też coraz wyraźniejszą, mocniejszą i dostrzegalna ,,głupawkę” animatorów. Dużo osób, w tym dzieci, pracuje w pełnym słońcu w polu. Mijamy klasyczną afrykańską wioskę, złożoną z małych domków na planie koła, zbudowanych z błota i wyłożonych na dachu strzechą. To samo z wielką spalarnią śmieci, którą otaczają ogromne hałdy odpadów przeznaczonych do destrukcji. Leży też kilka ciał i trupów zwierząt. Kilka razy przysypiam. Na krótko. Docieramy w końcu do Thies. Przed miastem położone jest mnóstwo paneli fotowoltaicznych. W mieście za 1000 lokalnej waluty wynajmujemy przewodnika, który wskazuje Nam drogę do ośrodka salezjanów. Przyjeżdżamy na miejsce. Cała podróż z Kunkujang tutaj zajęła łącznie ok. 10 godzin. Po przyjeździe poznajemy się z tutejszymi księżmi (ja poznaję się dodatkowo z pomocnikiem księży, Augustine’m) I idziemy dowiedzieć się, gdzie są męskie toalety i materace, gdyż sala lekcyjna, do której Nas zaprowadzono, nie jest w nie zaopatrzona. Wcześniej wspomniany Augustine prowadzi Nas do magazynu, skąd bierzemy 6 materacy – 3 dla dziewczyn i 3 dla Nas. Ktoś jedzie po dodatkowe, więc jak na razie mamy czas wolny. Osobiście jestem po tej tak długiej podróży trochę głodny i w ramach odpoczynku myślę głównie o tym. Chwilę po odłożeniu materacy do pod naszą ,,sypialnęi” przyjeżdża straż pożarna. Leją wodę do jakiegoś pompowalnego dmuchańca. Z nudów i ciekawości idę się rozejrzeć po ośrodku. Robię zdjęcia jaszczurek i sal lekcyjnych oraz ich nazw. Trochę pije wody, trochę się relaksujemy. Maciek gra na telefonie, Kuba czyta książkę, a dziewczyny trenują śpiewy na gitarze. Na prośbę księdza dołączamy się do nich. Ustalamy, że na sobotnim wieczorze kulturowym zaśpiewamy piosenkę,,Religia, miłość”. W międzyczasie dojeżdżają delegacje z innych miast. Dostajemy też worek wody pitnej w plastikowych torebkach i przenosimy je do naszego pokoju. Następuje oficjalne przywitanie delegacji z użyciem 3 drewnianych misek. Symbolicznie uczestniczą w nich tylko reprezentanci. W 1 jest woda do picia, w 2 do umycia rąk, a 3 rozlana na progu jest życzeniem urodzaju i obfitości.  Pewnie jest to jakiś lokalny zwyczaj. Przed godziną 19 koncelebrowaną Mszę. Kończy się 20 minut po 8. Po Mszy ustalamy, że teraz będzie jedzenie. Krzesła są rozstawione na zewnątrz. Wokół nas, ponad i w koronach drzew latają ogromne nietoperze. Kolację jemy łyżkami z wielkiego, blaszanego półmiska, a jest nią makaron z sosem z cebuli oraz polany tymże sosem kawałek baraniny. Ze względu na brak oświetlenia stołów za światło służy latarka z mojego telefonu. Ogłoszenia są po francusku, więc oprócz Eli, Wery i Gosi nikt z nas nic nie rozumie. Tego rodzaju spożywanie posiłku jest bardzo miłe i przyjemne. Pada informacja, że w każdej drużynie/ekipie tylko jedna osoba ma być odpowiedzialna za zdjęcia. Z kolei dzięki pomocy lingwistycznej Wery poznajemy plan na jutro. Zapowiada się on bardzo różnie ze względu na przeszkodę komunikacyjną w postaci języka francuskiego😐😬. Po posiłku i rozejściu się idziemy z chłopakami do pokoju. Ja kieruje się do toalet na kąpiel, ogarniam się wieczornie i przy akompaniamencie francuskojęzycznego rapu i rozmów udaje mi się w końcu zasnąć. (Krzysztof)