Wstaję około 7:00. Oddaję w opiekę Bogu i Maryi swój kolejny dzień i szykuję się do wyjścia. Na Mszę nie przychodzi zbyt wielu animatorów. Większość z nich pojawia się dopiero na śniadaniu. Dzisiaj jest ono już trochę lepiej zorganizowane, dla wszystkich są zwykłe kubki, a nie plastikowe jak wczoraj, a do picia oprócz kawy i herbaty, jest nawet gorąca czekolada. Brakuje tylko czekolady do posmarowania bułek. Do wyboru mamy samą bułkę, bułkę z masłem albo z majonezem. Po śniadaniu jest czas na przywitanie dzieci i apel poranny. Obserwujemy, że przychodzące dzieci dźwigają po jednym kawałku drewna na opał w kuchni. Każde z nich jest z tego rozliczane. Osoby, które nie prowadzą swoich lekcji czyli ja, Gosia, Kuba i ksiądz, idą przygotować chusty dla poszczególnych grup na Summer Camp. Najpierw porwać na kawałki kupione wczoraj przez księdza Peace’a materiały. Później trzeba jeszcze przypalić świeczkami wszystkie brzegi, żeby się nie strzępiły. Po chwili dołączają do nas dwie animatorki. Mimo ich pomocy nie idzie nam to zbyt szybko. W tym czasie Maciek i Krzysiu prowadzą lekcje matematyki, na których robią uczniom diagnozy. Dzięki temu, zorientują się na jakim poziomie są dane klasy i czego mogą ich uczyć. Po swoich lekcjach przychodzą nam pomóc z przypalaniem materiału i zastępują animatorki, które idą prowadzić swoje lekcje. W pewnym momencie, na chwilę musimy przerwać pracę, bo przychodzi ksiądz Peace i spryskuje komary sprayem owadobójczym, a my zaczynamy się od niego dusić. Po krótkim odpoczynku wracamy do pracy, ale po chwili trzeba iść już na obiad. Dzisiaj ryż z kurczakiem i domodą (sos z orzeszków ziemnych, oleju palmowego i kurczaka). Jemy na stołówce razem z dziećmi i wracamy do przerwanego zajęcia. Kończymy dość późno i zdążamy dopiero na podsumowanie dla animatorów po całym dniu Summer Campu. Omawiamy cały dzień i dyskutujemy nad tym co trzeba poprawić w organizacji przyszłych dni. Po podsumowaniu mamy dość dużo czasu wolnego. Idziemy do domu salezjanów, gdzie oglądamy film. Później idziemy na różaniec, który powinien być jak zwykle o 18:30. Jednak nikt oprócz nas nie przychodzi, więc idziemy sami przez wioskę odmawiając różaniec po polsku. Później wracamy na kolację. Naleśniki bananowe i coś w rodzaju placków ziemniaczanych. Po kolacji jeszcze chwilę siedzimy w domu salezjanów i idziemy spać. (Weronika)