Ten dzień zaczyna się zwyczajnie, idziemy na Mszę o 7:00 rano w kaplicy, którą odprawia fr. Carlos I, po czym ruszamy wspólnie do domu salezjanów na pożywne śniadanie. Dziś czeka nas wykonanie jednego z głównych wyzwań tegorocznego wyjazdu misyjnego – odmalowanie oczyszczonego wcześniej placu zabaw w oratorium. Dlatego staramy się zjeść śniadanie jak najszybciej, aby zdążyć zrobić jak najwięcej przed najmocniejszym słońcem w południe, które tutaj w Gambii bywa szczególnie uciążliwe podczas pracy. Gdy docieramy już wszyscy na plac zabaw ksiądz wydaje nam instrukcje jak mamy malować i na jakie kolory. Kolorów mieliśmy cztery: niebieski, żółty (zostały one dokupione na miejscu), zielony i czerwony (przywiezione z polski). Podczas malowania stopniowo przychodzą na teren oratorium chłopaki, którzy nie byli w tym czasie w szkole. Zostają oni zachęceni do pomocy przy malowaniu przez Elę i księdza, co okazuje się być dobrym pomysłem. Malowanie idzie zgodnie z planem, najpierw bierzemy się za równoważnie i drabinki, a potem także za huśtawki, zjeżdżalnię i karuzelę. W międzyczasie robimy sobie przerwę, podczas której siłuję się z chłopakami na rękę (byli naprawdę godnymi przeciwnikami), a Maciek znika na jakąś godzinę, aby umyć swoją całą brudną od nieudanego czyszczenia pędzla rękę. Na koniec oglądamy pomalowane miejsca, by sprawdzić, czy nie trzeba gdzieś jeszcze poprawić farby. Po kilku godzinach pracy widać efekt w postaci żywego i kolorowego placu zabaw oraz zabrudzonych ubrań, które mieliśmy na sobie. Plac zabaw wygląda prawie jak nowy (i oby tak pozostało jak najdłużej)! Nasz wyczekiwany obiad to ryż z sosem i rybą. Po obiedzie zostajemy jeszcze w domu salezjanów. Nasz pobyt tam się przedłuża ze względu na mocny deszcz, który zaczyna padać około godz. 16:00 co uniemożliwia otwarcie oratorium (później dowiedzieliśmy się od fr. Carlosa I, że dzieciaki i tak przyszły, i skakały przez mur, aby wejść do oratorium i moc się bawić). Postanawiamy więc obejrzeć film i pozostać na miejscu. Zbliża się godzina różańca, ze względu na pogodę odmawiamy go z fr. Carlosem I w domu po polsku, angielsku i hiszpańsku. Później siedzimy z nim jeszcze chwilę i rozmawiamy o bieżących sprawach i wyjeździe do Senegalu. Teraz już tylko kolacja – pizza. Jednak nie jest jej zbyt wiele więc zjadamy także paczkę kabanosów. Po podsumowaniu dnia wracamy do naszych pokoi, by się umyć i pogrążyć we śnie. (Kuba)