Z głębokiego snu wyrywa mnie donośny głos księdza ogłaszający, że już czas zbierać się na Eucharystię. Z wielkim trudem zwlekam się z łóżka, ponieważ na dworze jest jeszcze dosyć ciemno. Tutaj w Gambii bardzo późno wschodzi słońce i wcześnie zachodzi, przez co dni są strasznie krótkie, a rano ciężko się wstaje.

Po Mszy udajemy się na śniadanie, jednak, gdy dochodzimy do domu salezjanów, okazuje się, że nie ma pieczywa, które moglibyśmy zjeść. Postanawiamy zatem udać się do sklepu, aby tam je zakupić. Razem z Teresą, wysłuchujemy niejasnej instrukcji Fr Peace’a, który tłumaczy nam, gdzie możemy znaleźć najbliżej położony sklep. Okazuje się jednak, że i tak znajdujemy się w innym miejscu. Za osiemdziesiąt dalasi, dostajemy osiem długich, przypominających bagietki bułek. Jemy je później z dżemem albo serem.

Po posiłku następuje krótki odpoczynek. Leżę spokojnie na łóżku z zamkniętymi oczami, kiedy nagle słyszę nad sobą donośny głos Fr Peace’a. Co on robi u nas w pokoju? Gdy wstaje dowiaduje się, że próbował zmienić nam zepsute żarówki, niestety nie udało się to z powodu niedopasowania ich do gwintu w suficie.

Później udajemy się na obiad. Główne danie stanowi Okra, pomarańczowy, lekko ostry sos z mięsem. Do tego dostajemy fufu oraz jajka. Jednak jedno z jajek, wzięte przez Elę, okazuje się w środku zielone. Ksiądz mówi, że w środku zapewne znajdzie kurczaka. Po zjedzeniu pojawia się Fr Peace i oznajmia, że Fr Carlos zgodził się zabrać nas na plażę. Idziemy więc przebrać się w stroje kąpielowe, po drodze zatrzymuje nas jednak dwójka mężczyzn. Zadają nam różne pytania, ale mi i Weronice nie do końca udaje się ich zrozumieć i wyświadczyć potrzebną pomoc. Chcą wiedzieć coś o kościele i czy mówimy po francusku. Później widzimy ich ponownie. Okazuje się, że będą nam towarzyszyć przez część drogi nad ocean. Salezjanie zgodzili się ich pod wieść. Po drodze po francusku rozmawia z nimi Ela. Dowiaduje się, że mieszkają teraz w Gambii, ale pochodzą z innego kraju. Myślą, że ksiądz jest naszym tatą, jednak wyprowadzamy ich z błędu.

Gdy dojeżdżamy na plażę, wita nas jej właściciel. Pyta się o wolontariuszkę Gabi, która była tu w zeszłym roku. Mówi, że martwi się o nią, bo od czasu wyjazdu z Gambii nie miał z nią kontaktu. Wchodzimy razem do wody. Po chwili dołącza do nas Chris, mimo że nie umie pływać, gra z nami w berka w falach oceanu. Później postanawiamy pospacerować po brzegu i pozbierać muszelki. Bardzo podobają nam się rzadkie, małe muszelki, które wcześniej widziałyśmy na straganach w bransoletkach i naszyjnikach. Cieszymy się za każdym razem, gdy udaje nam się takie znaleźć. Rozczarowuje nas trochę fakt, że są to muszelki, których jest mnóstwo koło rzeki Gambii, a mieszkańcy wyrzucają je po wyjedzeniu ze środka ślimaków. Kończymy zbieranie, kiedy w worku brakuje już miejsca na nowe muszle. Nie chcemy jednak tak szybko opuszczać plaży. Spacerujemy razem po brzegu. Przez chwilę rozmawiam z Chrisem i dowiaduje się, że ma trójkę rodzeństwa, a jego najstarszy brat jest księdzem. Po paru godzinach z bólem serca opuszczamy plażę z muszelkami w rękach. Czeka nas jeszcze dzisiaj pod koniec dnia spotkanie animatorów, podczas którego następuje podsumowanie ostatnich przygotowań do Summer Campu. Animatorzy składają się również na jego organizację, oferują worki z ryżem, solą i pieprzem. Na końcu każdy z nas zostaje przydzielony do innej grupy. Ja trafiam do grupy o nazwie Happiness, której kolorem jest zielony. Nie do końca z własnej woli zostaję jej liderem i nie za bardzo mi to odpowiada.

Po skończonym spotkaniu podchodzi do mnie jedna z animatorek i pyta się czy pamiętam Cecylie. Jest to dziewczyna, z którą rozmawiałam chwilę, wracając z różańca parę dni temu. Nazwała mnie wtedy swoją przyjaciółką, mimo to jestem zaskoczona, że jeszcze mnie pamięta. Podobno teraz wyjechała na wakacje.

Wracam do pokoju i od razu kładę się do łóżka. To był długi dzień. Oczy same mi się zamykają. Nad sobą słyszę krople deszczu uderzające z impetem w nasz dach. Mam nadzieję, że sufit nie będzie nam znowu przeciekał w nocy. Zastanawiam się, co przyniesie mi następny dzień i zanim się obejrzę, zasypiam. (Gosia)