Pierwszy dzień Summer Campu bez księdza Piotra zaczął się jak zwykle poranną mszą. Tym razem gromadzimy się wszyscy w małym kościele, który jest bliżej Youth Centre i miejsca śniadania animatorów. Po nabożeństwie i posiłku idziemy na zbiórkę wszystkich grup do pawilonu. Słówko wprowadzające do tematu dnia – Powołania mija nie wiadomo kiedy. Zaraz wszystkie dzieci rozchodzą się do swoich klas. Ja z Dominiką zostajemy na placu, żeby pomóc Asi i Gabi przy prowadzeniu przedszkola. Razem z trzydziestką maluchów idziemy rządkiem do niedawno pomalowanych przez nas drzwi sali. Przed wejściem każde z nas przybija piątkę Asi i w dobrych humorach zaczynamy nasze zajęcia. Część dzieci siada przy ławkach, inne od razu zabierają się za rozkładanie maty wyplecionej z pomalowanej sztywnej trawy. Ściągamy buty i wszyscy razem siadamy na przygotowanym miejscu. Podczas sprawdzania obecności pojawiają się pewne trudności, jednak szybko udaje się je pokonać. Z pomocą Asi poznajemy części ciała po angielsku. Dzieci bardzo łatwo się rozpraszają. Zaraz znajduję nowych adoratorów. Dwoje maluchów siada mi na kolanach i jeszcze czworo się o mnie opiera, szturcha i zaczepia. Cały czas zadaję im pytania zwracające ich uwagę z powrotem ku Asi. Gdy znamy już wszystkie części ciała przychodzi czas na odkrycie miarki. Sister Elen ma 102 cm wysokości zupełnie jak Ilene, a Anna Marie aż 110 cm. Nie zdążamy zmierzyć wszystkich, musimy iść dalej z zajęciami. Z pociętego kartonowego opakowania po jajkach, piórek, plastikowych oczek i papierowych dziobków robimy różnokolorowe sówki. Niestety nie mogę zobaczyć zabawek latających w powietrzu, bo przychodzi Piotrek zamienić nas i przypomnieć nam o nadchodzącej lekcji przyrody. Dzisiaj na zajęciach towarzyszy nam inna nauczycielka, dzięki której klasa jest zupełnie spokojna. Nie musimy już przekrzykiwać naszych niezwykle utalentowanych uczniów. Lekcja o chorobach w Gambii jest zdecydowanie za krótka, bo przerywa nam dzwonek. Piętnaście minut tańców jest cudowną przerwą pomiędzy kolejnymi zajęciami w klasie. W naszych grupach czytamy tekst o Janie Bosco i dowiadujemy się jeszcze więcej o powołaniu. Za chwilę nasza grupa idzie do Holu, aby przećwiczyć taniec i przedstawienie przygotowywane na koniec Summer Campu. Gdy nadchodzi czas na skillsy, zamiast zwyczajowo pójść na zajęcia z tańca, udaję się do dużego kościoła, żeby zastąpić księdza Carlosa podczas nauki gry na gitarze. Godzina to zdecydowanie za mało, ale jakoś dajemy radę. Nasza ewaluację dnia przerywa nagły przyjazd księdza Carlosa wraz z drugim księdzem Carlosem – salezjaninem z Hiszpanii, który po 30 latach w Afryce przyjeżdża, żeby pomagać przy ośrodku. Po niezwykle pouczającym spotkaniu animatorów kończącym nasz dzień półkolonii mamy całą godzinę odpoczynku przed różańcem. Tym razem musimy dojść dalej niż do Youth Centre. Dzisiejsza modlitwa odbywa się w domu rodziny niedawno zmarłego mieszkańca Kunkujang Mariama. Niepewne dokąd iść idziemy z Paulą. Na szczęście po drodze przygarnia nas kilka animatorek i prowadzą nas na miejsce. Siadamy na metalowych porozstawianych krzesłach na podwórku przed domem. Czekamy aż wszyscy ludzie się zejdą, żeby zacząć różaniec w intencji zmarłego. Po modlitwie kilka osób mówi świadectwa, opowiada historie z życia swojego bliskiego, przyjaciela. Kiedy się już ściemnia, wracamy do naszego domu salezjańskiego na kolację. Poznajemy lepiej księdza Carlosa przy gambijskiej pizzy i naleśnikach. Zmęczeni, ale zadowoleni z udanego dnia idziemy do domu gościnnego wziąć prysznic – w naszym domu nadal nie ma wody z powodu zepsutej pompy – i wracamy do siebie na zasłużony sen. Ela Kaczkowska