Dziś dzień znów zaczyna się od mszy. W czasie kazania father Peace wspomina historię świętego Maksymiliana Marii Kolbego. Zaraz po mszy udajemy się na śniadanie. Po posiłku kierujemy się prosto do Youth Center. Tam odbywa się spotkanie z animatorami. Najpierw father Carlos prowadzi modlitwę. Na początku poznajemy ostateczny skład grup na Summer Camp. Później odbywa się długa konferencja na temat wychowania prewencyjnego. Father Peace wyjaśnia też zasady półkolonii w czasie pandemii Covid-19. Właściwie do rozpoczęcia wydarzenia, które jest jednym z głównych celów naszego przyjazdu, zostało jedynie kilka dni. W czasie rozmowy w naszych grupach ustalamy ich slogany. Odbywa się też spotkanie na temat lekcji, w którym ostatecznie dopełniamy wszelkich formalności dotyczących podziału. Na koniec spotykamy się jeszcze w grupach zajęć dodatkowych ze sporty, tańca i plastyki. Po spotkaniu z animatorami mamy koło dwudziestu minut na przygotowanie się i wyjeżdżamy na plażę. Nie pierwszy raz w czasie naszego wyjazdu widzimy ocean, dziś jest jednak zupełnie inny niż ten, który widzieliśmy dotychczas. Wbrew zapowiedziom pogoda jest bardzo sprzyjająca i nie ma zbyt wielu oznak deszczu. Słońce przyjemnie grzeje i rozgrzewa sypki piasek. Spienione fale, czysta woda i piękne niebieskie niebo przypominają obraz oceanu znany nam z reklam biur turystycznych. Kiedy na miejscu pojawiają się już wszyscy animatorzy, spotykamy się razem w wyznaczonym miejscu. Po słówku i modlitwie zaczynamy jeść obiad, który został wcześniej przygotowany przez animatorów. Na obiad tradycyjnie zjadamy ryż z kurczakiem i pewną ilością podsmażonej cebuli. Chętni mogą sobie dodać nieco pikantnego dodatku, który ma dodać potrawie aromatu. Do popicia zostały zabrane między innymi Monjo (czyli sok z hibiskusa), sok z baobabu czy sok z imbiru. Wraz z końcem obiadu, kiedy zaczyna nieco kropić, wszyscy udają się pod nieco większą wiatę. Tam rozpoczyna się pożegnanie księdza Piotra z animatorami. Na początku po kolei mówią księdzu wszystko co chcą powiedzieć przy okazji pożegnania. Nie brakuje wzruszeń. Młodzi ludzie dziękują nie tylko za to co Father Peter zrobił dla społeczności wioski, ale i dla nich samych. Z końcem spotkania głos zabierają także pozostali Salezjanie. Father Carlos wspomina, że kiedyś założył koszulę księdza Piotra, która była na niego za duża. Robi to nie bez przyczyny. Stwierdza, że podobne uczucie towarzyszy mu przy przejmowaniu funkcji proboszcza. Podkreśla, że ksiądz Piotr bardzo wysoko podniósł poprzeczkę, a przejęcie jego funkcji będzie niezwykłym wyzwaniem. Nie mogło także ciepłych słów pod adresem księdza Jerzego. Nowy proboszcz dziękuje mu za jego zaangażowanie i chwali, że od 15 lat wciąż angażuje się w działalność misyjną, co roku jeżdżąc z młodzieżą do różnych salezjańskich ośrodków misyjnych. W podzięce za wszystko obaj polscy salezjanie otrzymują prezenty od animatorów. Pierwszym jest plakat z podpisami i pisemnymi podziękowaniami animatorów i wolontariuszy. Drugim są takie same, różowe koszule w afrykańskim kroju. Kiedy kończy się czas podziękowań zaczynamy korzystać z uroków przebywania na plaży. Od czasu, gdy nieco kropiło, niebo zdążyło się nieco zmienić. Teraz pogoda znów nam sprzyja. Część z nas korzysta ze słońca, inni z gorącego piasku, jeszcze inni od razu wchodzą do wody. Przez chwilę wraz z księdzem Jerzym, we dwóch, przemierzamy plażę w celu zebrania większych i ładniejszych muszli, które wielka woda oddała podczas przypływu. Z czasem i my dołączamy do bawiących się w wodzie. Jest nas dziś znacznie więcej niż ostatnio. Wspólnie spędzamy czas grając piłką, pływając, chlapiąc się i zanurzając pod falami. Z wody wychodzimy, gdy nieco zmienia się pogoda i zaczynamy spodziewać się burzy. Sytuacja jest jednak bardzo spokojna. Gdzieś w oddali słychać pierwsze oznaki burzy a na wodzie i pisaku pojawiają się ślady kropel deszczu. Jeszcze przez krótką chwilę pozostajemy nad oceanem. Skryci pod daszkiem próbujemy przygotowanych przez animatorów przekąsek w postaci pieczonych pierogów z mielonym mięsem i ciasta z zapieczoną w środku kiełbaską. Wracamy mniej więcej w czasie różańca, który już powinien trwać. Dziś wyjątkowo się jednak nie odbywa przez nieobecność salezjanów, wolontariuszy i animatorów. Nikt nie otworzył też tego dnia oratorium. Udajemy się więc na kolację zaraz po umyciu się i zmianie ubrań. Nie jest to jednak koniec dnia, w Centrum Młodzieżowym (Don Bosco Youth Center) odbywa się wieczorna dyskoteka, na którą się wybieramy. Na rozpoczęcie imprezy podano jedzenie w jednej wspólnej misie, które każdy bierze sobie rękami. Resztki rzucane są na podłogę. Aby nie utrzymywać nieporządku zostają szybko zmiecione z podłogi. Tańce zupełnie różnią od typowych dla imprez europejskich. Afrykańczycy tańczą głównie przy użycia rąk i bioder, ręce pozostają nieruchome lub bezwiedne. Gambijczycy często kończą hymnem. Teraz też tak jest. Ze względu na to, że jesteśmy tu razem włączamy także hymn Polski i hymn Peru. Wpół do jedenastej rozchodzimy się do spania. I tak nam mija ten nieco luźniejszy dzień w Kunkujang Mariama. Piotr Olszewski