Dziś w nocy jak zwykle pada deszcz. Budzimy się przed 8 i idziemy na śniadanie. Ponieważ mamy trochę czasu wolnego, ćwiczymy razem tańce, których chcemy nauczyć dzieci. Poranek jest nieco chłodniejszy, dzięki deszczom, ale gdy zza chmur wychodzi słońce, robi się gorąco i większość kałuż momentalnie wysycha. Wkrótce przyjeżdża ksiądz Piotr i zabiera nas samochodem na przejażdżkę po wiosce, żeby pokazać nam zespół szkół. Zaczynamy od zwiedzenia liceum i gimnazjum. W Gambii wakacje jeszcze się nie zaczęły, ale rozpoczną się już wkrótce. Gdy docieramy akurat trwa mecz. Chłopcy grają, biegając po olbrzymim boisku, a reszta szkoły siedzi wokół, kibicując im. Boisko wciąż pokrywają olbrzymie, głębokie kałuże, które zostały po ulewnej nocy, ale nikt się tym nie przejmuje, gdy tylko piłka wpadnie do kałuży, chłopcy i tak rzucają się za nią, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Jeden z nich w akcji wpada cały do kałuży, ale szybko się podnosi i pobiegnie za piłką. Stojąc z boku i obserwując ich wraz z resztą uczniów, stwierdzamy, że chyba nigdy nie bylibyśmy w stanie zagrać z nimi, albo chociaż w połowie dorównać im prędkością i wytrzymałością. Piłka nożna jest dla nich bardzo ważnym sportem i wszyscy ją tu uwielbiają. Ksiądz Piotr przedstawia nas dyrektorowi szkoły, który przyjmuje nas bardzo serdecznie. Kiedy dowiaduje się, że będę studiowała mikrobiologię, zachwycony proponuje mi, żebym po studiach przyjechała tu na rok uczyć biologii. Później idziemy rozejrzeć się po szkole. Ksiądz pokazuje nam pracownię komputerową, którą udało się sfinansować dzięki sponsorom. Komputerów jest tam 50, czyli wystarczająco dla całej klasy ( klasy mają maksymalnie 50 uczniów, chociaż obecnie z powodu koronawirusa musieli rozdzielić ich na mniejsze grupy). Ksiądz Piotr opowiada nam historię o włamaniu, które miało tu już miejsce. Pewnej nocy ktoś przepiłował kraty w oknie i dostał się do środka. Nocny stróż nikogo nie zauważył. Na szczęście włamywacz nie zabrał komputerów, tylko duży telewizor. Oglądamy również inne sale. W wielu miejscach dach przecieka, a zagrzybiały sufit wygina się do środka, ale po za tym sale nie są w najgorszym stanie. Następnie jedziemy zobaczyć podstawówkę salezjańską. Część dzieci zabiera się z nami i jadą ze mną, Piotrkiem i Elą na pace. Szkoła podstawowa wygląda podobnie jak liceum. Duże sale są dosyć ciemne, bo przez niewielkie okna bez szyb wpada mało światła. Za to niektóre sale mają już oświetlenie elektryczne, a dzięki pomocy finansowej udało się tu również wymienić większość dachów na nowe. Zespół szkół obejmuje również podstawówkę i cieszy się wielką popularnością. Szkoły salezjańskie są darmowe, a reszta szkół w Gambii jest płatna, więc chodzi tu wiele dzieci, również muzułmańskich. W sumie jest ich przeszło 2 tysiące. Po wizycie w szkołach udajemy się na obiad, który jemy jak zwykle z salezjanami. Tym razem jemy ryż z sosem i mięsem. Mamy chwilę dla siebie, żeby odpocząć, po czym na 16 udajemy się do oratorium. Zabieramy ze sobą również piłki i materiały plastyczne, które udało nam się zebrać w Polsce w naszej szkole, oraz w parafiach. Mamy nimi wypełnione 5 walizek. Łącznie 122 piłki nożne, 17 siatkowych oraz 11 koszykowych. Dzieci są zachwycone. Chciały by od razu wziąć wszystkie piłki i się nimi bawić, ale większość zostanie na później, kiedy piłki których używają się zniszczą, a część zawieziemy również do innych miejsc w Gambii. Jednak tych parę piłek, które nadmuchaliśmy pochłania całą ich uwagę, szczególnie młodszych dzieci, które są za małe, żeby grać w siatkówkę czy nogę ze starszymi. Chcieliśmy pograć z nimi w kolory, ale większość dzieci jest za małe by zrozumieć zasady, nie wszystkie zresztą znają angielski, a największą frajdę sprawia im po prostu rzucanie piłki, więc bawimy się nią w kółku, bez żadnych zasad. Paula idzie pobawić się z dziećmi na placu zabaw, Piotrek zabiera małych chłopców i sędziuje w ich własnym meczu w nogę, a my z Elą zostajemy z dziewczynkami i najmłodszymi dziećmi. Gramy, potem Ela prowadzi dla nich parę bardzo prostych, ale śmiesznych zabaw w kółku, które bardzo im się podobają i dzieci wciąż chcą więcej. Potem pokazują nam również własne zabawy. Jedna z nich polega na tym, że w kółku jest jedna osoba, która tańczy, a wszyscy śpiewają. Później osoba z kółka, tak jak w tekście piosenki bierze kwiaty i daje je jednej osobie, która zamienia ją w kółku. Po oratorium jest pora na różaniec i prawie wszystkie dzieci i młodzież dołączają do niego. Idziemy modląc się przez wioskę i śpiewając pieśni. Po różańcu jest Msza, tym razem wieczorem, z okazji święta. Następnie idziemy na kolację, a po niej siadamy z Elą i Piotrkiem z tyłu domu salezjańskiego, gdzie możemy korzystać z internetu. James również do nas dołącza i spędzamy tam miło wieczór. James dzwoni do siostry Ariet, którą poznałam, gdy byłam tu ostatnio, a która teraz wyjechała do innej części Gambii i rozmawiamy z nią wszyscy przez video-rozmowę. Sporo się zmieniło odkąd byłam tutaj 2 lata temu. Nie tylko w zabudowie, choć warunki też dużo się poprawiły i udało się przeprowadzić wiele projektów pomocowych. Udało się utworzyć oratorium i otworzyć je ponownie po przerwie przez koronwirusa i dużo więcej dzieci zaczęło chodzić na różaniec. Ale także część salezjan wyjechała, a inni doszli. Tak samo jak z miejscową ludnością, wielu ludzi z którymi zaprzyjaźniłam się ostatnio, wyjechali do miast, do pracy lub na studia, ponieważ po skończeniu liceum nie pozostało im nic innego w wiosce. Część osób, z którymi wciąż utrzymuje kontakt, napisało mi, że przyjedzie się ze mną spotkać, bo czasem wracają do wioski, np. na weekendy. Gdy robi się już późno, wracamy do domu. Robimy jeszcze wszyscy razem podsumowanie dnia i rozchodzimy się do swoich pokoi. Dziś robali nie jest tak dużo jak poprzednio. Wreszcie zmywamy z siebie cały brud, po gorącym dniu i zasypiamy przy otwartych oknach, przez które dobiega do nas mnóstwo odgłosów afrykańskiej nocy. Dominika Szwabowicz