Drugą już sobotę w Gambii rozpoczynamy przed godziną 7. Bierzemy szybkie prysznice, ubieramy się i idziemy na Mszę, która startuje punktualnie o 7:30. Po porannej Eucharystii idziemy na śniadanie. Pyszne omlety przygotowane przez brata Sheldona po raz kolejny goszczą na naszym stole. O 9:30 razem z animatorami zaczynamy spotkanie od czterech wspólnych tańców. Następnie siadamy w sześciu grupach, każda z innym kolorze i innym patronem. Jan Bosko, Dominik Savio, Maria Mazarello, Laura Vicuna, Michael Magone i Marie Riviere. Każda grupa dostaje za zadanie przygotować okrzyk dla swojej drużyny, który będzie nam towarzyszyć każdego dnia w trakcie trwania półkolonii.  Robimy hałas, niektóre grupy klaszczą, śpiewają. Następnie dogrywamy ostatnie organizacyjne sprawy, dopisujemy się do komitetów – sportowego, do spraw żywności i wielu innych. Około 12, dzielimy się na grupy i wypełniamy swoje zadania. Jedna część maluje bramki do nogi, inna pompuje piłki, jeszcze inna montuje siatki do badmintona i stoły do tenisa stołowego. Komitet do spraw żywności poznaje miejsca pracy na najbliższe 2 tygodnie. W jednym z budynków słyszymy dziwny dźwięk. Fr. Peace odpowiedzialny za nasz komitet uspokaja nas mówiąc, że to tylko nietoperze w pomieszczeniu obok. Cała ekipa idzie zobaczyć intrygujące stworzenia. W pomieszczeniu jest ich ponad 20. Bardzo cieszymy się, że nie korzystamy z tamtego pomieszczenia. Po chwili jemy lunch. Nasza polska grupa konsumuje posiłek w domu, jak każdego dnia, za wyjątkiem Moniki i Ady, które jedzą razem z animatorami w auli. Przy jednym dużym talerzu siedzi 6 osób i plastikowymi łyżkami spożywają obiad rozpoczęty chwilę wcześniej wspólną modlitwą. Po lunchu ekipa komitetu żywnościowego, w tym Monika i Ada wyjeżdża do miasta, aby zakupić produkty na czas trwania campu. W stolicy zatrzymujemy się w supermarkecie i kupujemy wycieraczki, które położymy przed wejściem do auli, 50 kg ryżu, ogromną butelkę oleju, krewetki, herbaty i wiele innych. Wychodzimy ze sklepu i jedziemy po dystrybutor wody. Sprzedawcami są Libańczycy. Zanim udaje nam się wybrać model, który chcemy kupić, utargować cenę i przetestować czy urządzenie jest sprawne mija ponad 40 minut.  Następnie zatrzymujemy się przy straganach przy ulicy, by kupić miotły i gąbki do tablic w klasach. Ksiądz Peace – kierowca naszego samochodu pyta się czy jemy nerkowce. Po twierdzącej odpowiedzi zatrzymuje samochód i od kobiety z misą na głowie kupuje 6 woreczków z nerkowcami. Dla jednego pasażera po jednym. Cena jednego woreczka to 50 GMD. W Gambii walutą jest dalasi (GMD), które dzieli się na 100 bututs. 1 EUR = 56 GMD. 100 GMD = 2 USD (dokładnie tyle kosztują 2 tygodnie holiday campu, który zaczynamy już w poniedziałek).  Wymianę amerykańskich dolarów, brytyjskich funtów czy euro można dokonać w bankach, a także niektórych hotelach. Największy nominał to 200 GMD, a najmniejszy to moneta 1 dalasi. Ponoć są też monety bututs, ale są to tak małe kwoty, że mało kto ich używa. Chwilę po zjedzeniu orzeszków każdy z nas dostaje od księdza Peace’a po lodzie na patyku. Dowiadujemy się, że wracamy już w stronę Kunkujang, więc dzwonimy do księdza Piotra. Wcześniej ksiądz zdradził nam, że może pojedziemy nad ocean. Powiedział nam na jaką plażę się wybiera z resztą polskich animatorów i ustaliliśmy, że mamy do niego zadzwonić, gdy będziemy już wracać. Jeśli odbierze oznacza, że jeszcze nie pojechali, a jeśli nie odbierze- pływa w oceanie. Father Peter odbiera i mówi, że właśnie jadą na plażę. Przed nami około godzina drogi, umawiamy się z księdzem Peacem, że dowiezie nas do reszty nad ocean. Po drodze jeszcze zatrzymujemy się na targu rybnym w Tanji- wiosce rybackiej. Kupujemy pełną taczkę ryb na pierwszy dzień półkolonii. Ostatecznie trafiamy na plażę w momencie, w którym obecni na niej księża Piotr i Jerzy wraz z Olga i Dominiką zbierają się w celu zmiany miejsca odpoczynku. Jedziemy kawałek dalej na plażę, na której nauczyciele ze szkoły w Kunkujang spędzają razem czas po zakończonym roku szkolnym. Jemy razem przygotowaną przez nich na grillu przepyszną kolację. Rozmawiamy cały czas, aż w końcu około 21 postanawiamy wrócić do domu, gdzie czeka na nas reszta dziewczyn. Trafiamy na moment, w którym kończą jeść już kolację. Chwilę jeszcze siedzimy w domu misyjnym, po czym wracamy do domu.  Dowiadujemy się, że msza jutro rozpoczyna się o 10, śniadanie planujemy na 9, więc będziemy mogli pospać chwilę dłużej niż zwykle. Zmęczeni bierzemy prysznice i zasypiamy z uśmiechami na twarzach nie mogąc doczekać się następnego dnia. (mk)