To było spokojna noc. Spokojna do momentu kiedy to nad ranem zaczął padać mocny, niewyobrażalny dla nas europejczyków obfity, walący w dach deszcz. Przebudzenie stało się faktem. Ciągle włączony, rozbijający duszne, ciepłe i wilgotne powietrze wentylator przestał mieć znaczenie. Jednak siła snu, mimo wszystko, wymuszała dalszy sen, aż do ledwo co słyszanego dźwięku rozlegającego się z ustawionego na godz. 6.33 budzika. Jeszcze chwila. Szybka toaleta i idziemy na Mszę. Tradycyjnie o 7.00 gromadzą się na niej salezjanie oraz nieliczni parafianie. Wśród nich jesteśmy także i my. Zaspani, lecz gotowi na spotkanie z siłą i radością naszego ducha, z Jezusem. Jak zawsze na Mszę ludzie docierają przez cały czas jej trwania. Dzisiaj pokonując ulewę chcą być tutaj mimo wszystko. O ich szczerości ciągle przypomina nam zaangażowany, piękny śpiew. Po Mszy śniadanie. Znowu to samo. Chleb, biały chleb, lekki przypominający nasz tostowy, a także dżem, serki topione, nutella. Do picia woda, kawa, herbata. Jest wybór. Jemy, wszak potrzebne będą nam siły do pracy. Na Holiday Camp docieramy kilkanaście minut po ósmej. Schodzące się dzieci już tańczą. Jeden taniec z drugim. Włączamy się. Sytuacja ta trwa prawie do 9.00. Niektóre dzieci przychodzą ubrane w przeciwdeszczowe kurtki, inne z parasolkami, jeszcze inne wogóle nie chronią się przed wodą. Po modlitwie i wspólnych, uwielbieniowych śpiewach rozpoczynają się regularne i planowe zajęcia. Najpierw lekcje. Uczestnicy wraz z nauczycielami udają się do klas. Ich zajęcia będą dotyczyły języka angielskiego, historii, chemii, biologii. Tą szansę na wyrównanie i uporządkowanie swojego poziomu dzieci wydają się wykorzystywać dobrze. Nie przeszkadza im w tym często pojawiający się hałas i chaos na lekcjach. My towarzyszymy im i zastanawiamy się jak w przyszłym tygodniu lepiej będziemy mogli pomóc im w nauce. Rodzą się pomysły. Po 2 godzinach lekcji kolejne zajęcia. Tym razem dzieci mają okazję rozwijać swoje talenty. Widzimy grupy karate, bębnów, nauki na klawiszach, tańca. My w tym czasie włączamy się w pomoc nakładania ryżu do blisko 700 misek (!). Ada przed rozpoczęciem korzystając z inicjatywy miejscowych animatorów oraz podręcznych kubków próbuje zabawiać się w cupson-y Rytm, umiejętności manualne dają wszystkim wiele radości. Ryż, ryż, ryż. Kolejny dzień ten sam ryż, choć wiemy, że sos choć tak samo pikantny, będzie jednak inny. Jednak cóż to za problem, gdy dzieci dostają ciepły, obfity posiłek, tak ważny posiłek (!). Nasz obiad na który udajemy się zaraz po przygotowaniu porcji wygląda podobnie. Skąd oni mają tyle ostrej papryki i pieprzu. Jednak jest w tym sens. Tłumaczą nam miejscowi, że tak jest jeść bezpieczniej i zdrowiej, a zatrucia stają się mało prawdopodobne. Po obiedzie chwile wytchnienia, aby powrócić do dzieci, do animatorów. Chcemy być z nimi i dla nich. Wszyscy gromadzą się na betonowym boisku do koszykówki. Na szczęście deszcz nam dzisiaj w ogóle nie przeszkadza, a słońce momentami staje się nawet zbyt niewygodne i agresywne. Uczymy kolejnego tańca. Tym razem jest to układ do piosenki, jak najtrafniej pasującej do Afryki: „Waka waka” Shakiry. Niewiele trzeba, aby wszyscy zaczęli ruszać się w rytmie muzyki. Filmujący całość z wysokości kosza do koszykówki ks. Jerzy powie nam potem, że było to imponujące zjawisko 700 osób będących tak samo w ruchu, tak samo, jednakowo radosnych. Cieszy nas to, że tańce te, a dotychczas wolontariusze z polski w przeciągu 4 lat nauczyli ich aż 6, cieszą się tak wielka popularnością i doskonale wpisują się w tutejszą kulturę. Zresztą na zakończenie tego dnia wszyscy będą przez blisko godzinę wspólnie tańczyć. Czyż nie jest to jakichś fenomen ? Tym bardziej, że jeszcze 15 lat temu w Liberii tutejsze dzieci i młodzież przynależeli do największej w historii armii tzw. „dzieci żołnierzy”. Niech ta radość trwa! Dzień na Holiday Cmapie kończymy modlitwą. Bardzo miłym jest to, że idące do domu dzieci podchodzą do nas. Jedne przybijają piątkę, inne się przytulają, czy też mówią jakieś dobre słowo. Zaczynamy czuć się tutaj coraz lepiej. Otwartość, serdeczność, czułość zaczynają nas umacniać i budować. Jeszcze spotkanie animatorów z ks. Raphalem. Pół Holidey Campu dobiegło do końca. Następuje podsumowanie. Pojawiają się wytyczne na kolejne dni. Wracamy do domu salezjanów, będącym także naszym domem. Jest godzina 19.00. W czasie kolacji, zajadając się makaronem z polską kiełbaską i oczywiście z pikantnym sosem rozmawiamy jeszcze o Campie. Sugerujemy wprowadzenie nowego zadania dla grup polegającego na sprzątaniu po zakończeniu dnia wyznaczonego terenu. Pomysł z uznaniem zostaje zaakceptowany, tym bardziej że dotychczas wielki obszar, każdego dnia musieli sprzątać sami animatorzy. Miejscowi salezjanie mówią jeszcze o przyszłym czwartku. Będzie to wielki dla Liberii dzień. Dzień Niepodległości przypominający rok 1847, kiedy to Liberia jako pierwsza w Afryce stała się demokratyczną, posiadającą konstytucję republiką. Choć za oknem gra bardzo głośno muzyka sen nadchodzi. Zmęczeni, ale szczęśliwi modlimy się, potem piszemy jeszcze coś w internecie, aż w końcu każdy według uznania udaje się, aby odpocząć. ks. Jerzy B.