SZKOLNY PROJEKT MISYJNY – GHANA 2017


Wstajemy o godzinie 7.00. Monika, Olga i Ada są już oczywiście w drodze do Afyeni. Mają dużo dalej niż my dlatego możemy sobie pozwolić dłużej pospać. O godzinie 6.30 ks. Piotr samochodem zabrał je na miejsce półkolonii. My szybko ubieramy się i szykujemy do wyjścia. Dla mnie jest to pierwszy dzień półkoloni. Wczoraj jeszcze dochodziłam do siebie po malari, ale już wróciłam do zdrowia i czuję się dobrze. Bierzemy kanapki w rękę i wychodzimy. Jest godzina 7.30. Słońce już wysoko. Idąc mijamy kobietę z dzieckiem na plecach która właśnie otwiera sklepik. Znamy ją bo przechodząc kilka razy dziennie ją mijamy. Uśmiechamy się do niej. Ona komunikuje się z nami machając ręką. Wychodzimy na główną, jak zwykle zakorkowaną drogę. Jest dużo kurzu. Kierowcy trąbią i pokrzykują. Każdy chce jak najszybciej dotrzeć do celu. Po ulicy chodzą sprzedawcy próbując wcisnąć kierowcom i przechodniom najróżniejsze towary od owoców i wody po karty do internetu. My nie mamy czasu aby się zatrzymywać. Musimy zdążyć na Mszę do Technical Don Bosco Institute. Gdy tylko zbliżamy się do wejscia na teren szkoły widzimy dzieci, idące z różnych stron. Niektóre przychodzą do nas i witają się. Uśmiechają i przedstwaiają. Msza w kościele, za budynkiem szkoły, rozpoczyna się kilka minut po godzinie 8.00. Cały kościół jest wypełniony dziećmi. Najmłodsze dzieci są bardzo malutkie i ledwo umieją chodzić. Mają z pewnością nie więcej niż 2 latka. Najstarsze chodzą już do gimnazjum. Wszyscy są uśmiechnięci i pełni energii. Wśród tego kolorowego tłumu przebijają się pomarańczowe koszulki animatorów. Msza rozpoczyna się od śpiewu. Raphael prowadzi śpiewy a dzieci chętnie się włączają. Kazanie i Msza prowadzone przez księdza Ekesie jest typowa dla dzieci. Na początek uczymy się piosenki z pokazywaniem a potem są zadawane pytania. Nie brakuje chętnych którzy chcą na nie odpowiedzieć. Po Mszy udajemy się do szkoły, bezpośrednio na lekcje. Ja zostaję przydzielona na lekcję matematyki do pierwszej klasy. Oprócz mnie w sali jest jeszcze trzech nauczycieli. Mężczyzna który ewidentnie dowodzi w tej klasie przestawia mnie i innych nauczycieli. Na początku klasa jest w miarę spokojna, ale z czasem ciążko jest ją upilnować. Trzy godziny lekcji pod rząd muszą męczyć zwłaszcza tekie dzieciaczki. Nauczyciel uczy ich liczyć. Większość dzieci umie już liczyć dość dobrze. Jednak nie wszyscy umieją mówić po angielsku. Mimo, że jest to język urzędowy Ghany niektóre dzieci mówią tylko w językach rodzimych. Z dodawaniem jednak nie jest tak źle. Co jakiś czas nauczyciel robi przerwę na jakiś taniec albo piosenkę, żeby rozruszać dzieci. Po trzech godzinach lekcji wszyscy uczestnicy półkoloni gromadzą się w dużej hali pod dachem, który daje cień. Tam poprowadzimy kilka zabaw, a następnie zabieramy dzieci na obiad. Dziś jest brązowy ryż z sosem i jajko na twardo. Dzieci z dużym apetytem jedzą obiad i piją wodę z woreczków. Po obiedzie dzilimy się na grupy. Chętne dzieci idą pograć w piłkę nożną, siatówkę, koszykówkę, albo na musztrę wojskową. Dość spora grupa idzie z nami tańczyć. Uczymy ich tańców które Monika nauczyła nas na początku wyjazdu. Bardzo im podobają się i dość szybko łapią kroki. Prawie wogóle się nie męczą. Po zabawach w grupach z powrotem gromadzimy się w hali. Główni animatorzy, prowadzą kilka zabaw dla dzieci i rozszczygają wyniki konkurencji. Dzieci są bardzo grzeczne. Spokojnie siedzą i chętnie się włączają w zabawy. Po zabawach idziemy jeszcze raz do stołówki z naszą grupą. Tym razem sprzątamy. Przez cały czas dzieci po prostu nas zagadują albo popisują się. Są bardzo otwarte. Pytają o dziewczynu z Afyeni, a ddy mówimy, że jesteśmy z Polski pytają czy to tam gdzie Lewandowski. Potem tylko modlitwa na zakończenie i dzieci się rozchodzą. Niektóre wracają same, po inne przyjeżdżają rodzice. Dzieci z CPC jadą długim, żółtym autobusem szkolnym. Wsiada tam prawie dwa razy tyle osób co jest miejsc. Dla nas to jednak nie koniec. Czeka nas jeszcze spotkanie animatorów. Długie i męczące. Trwa półtorej godziny. Omawiamy na nim po kolei każdy punnkt dnia. Co było dobrze a co się nie podobało i należałoby zmienić. Dziś poruszono takie tematy jak śmiecenie przez dzieci, czy brak woreczków z wodą przy recepcji. Gdy spotkanie animatorów dobiega do końca udajemy się na zakupy. Robi się już powoli ciemno. Idąc bokiem drogi kupujemy od sprzedawców krążących wśród samochodów chleb, internet i papier toaletowy. Ksiądz chce kupić masę czekoladową, ale nigdzie nie możemy jej zdobyć. Wracamy do domu. Tam czekamy na dziewczyny i krawcową. Dziś ma przyjść, aby uszyć nam sukienki. Ma być o siódmej. Martwimy się tylko czy Monika, Olga i Ada zdążą wrócić do tego czasu. Dziewczyny wraz z Silvanusem i Ericem są pietnaście po siódmej, ale krawcowej nie ma. Silvanus i Eric witają się ze wszystkimi. Pytają się jak się czujemy i jak nam miną dzień. Chwilę rozmawiamy po czym nasi afrykańscy przyjaciele wychodzą. My czekamy na krawcową z niecierpliwością. O ósmej siadamy do kolacji przygotowanej przez Adama i Olgę, wymieniamy się wrażeniami z dnia, robimy wieczorna modlitwę. Wspólnie uznajemy, że to był naprawdę udany dzień. Tylko ta krawcowa, która nie przyszła. Trudno. Może jutro. Patrycja