Nasz plan, sen, marzenia zaczynają się spełniać. Zeszłoroczne wakacje nie były łaskawe. Niestety Covid i pandemia przeszkodziły w realizacji przygotowanej misji. Dzisiaj, zaszczepieni także na Covid, po badaniach PCR spotykamy się przed północą na Świętokrzyskiej, aby zapakować bagaże. Wśród nich nie tylko nasze osobiste, ale przede wszystkim zebrane piłki, przybory szkolne, środki medyczne i liturgiczne. Każdy z naszej pięcioosobowej grupy ma po dwie 23 kilogramowe walizki. O północy rozpoczyna się Eucharystia. Jest 4 sierpnia. W kaplicy domu Salezjanów przy ul. Prusa modlimy się wraz z rodzicami oraz przyjaciółmi. Potrzebne nam będzie Boże prowadzenia. Czeka nas podróż. Przed nami blisko 7 tysięcy kilometrów, które pokonamy busem oraz samolotem. Zaraz po Mszy robimy jeszcze pamiątkowe, wspólne zdjęcie. Wsiadamy i busem ruszamy w kierunku Berlina, do nowo powstałego lotniska Berlin Brandeburg. Przed godziną piątą zostawiamy busa na parkingu i udajemy się na odprawę. Jej przebieg zgodnie z oczekiwaniem odbywa się uwzględniając kontrolę anglojęzycznego zaświadczenie o negatywnym wyniku badań PCR oraz szczepieniu przeciw Covid. Obsługującą nas Polka. Czyni to z pełną życzliwością i pomaga mimo nadwagi bagaży ułożyć je tak, aby wszystkie mogły dotrzeć do Gambii. W przestrzeni lotniska wszyscy poruszają się w maseczkach. Daje się odczuć reżim zagrażającej pandemii. Równo o godz. 7.00 startujemy Brussels Airlines do Brukseli. Linie te zawiozą nas zresztą do samej Gambii. Na Brussles Airport jesteśmy o 8.20. Jak się okazuje nikt z nas nie pamięta startu i lądowania. Sen, który nas ogarnął natychmiast pozwolił po pierwsze odzyskać brakujące siły, ale po wtóre sprawił, że ten etap podróży stał się dosłownie jedną chwilą. W Brukseli czekamy ponad 3 godziny na odprawę na lot do stolicy Gambii Banjul. Znajdujemy spokojne miejsce. Odpoczywamy, posilając się, czy też przeglądając internet. Na wielkim lotnisku ilość podróżnych wydaje się być znikoma. Od godziny 11.00 rozpoczyna się odprawa i wpuszczanie na pokład samolotu. Jak się okaże większość z nich to Afrykanie. Do samolotu obowiązkowo wchodzą wszyscy w maseczkach. Dostrzegamy iż tzw. trójki, z otwieranym na filtr plastikowym otworem nie są respektowane. Liczbą podróżnych całkowicie wypełnia samolot. Blisko 300 osób na pokładzenie. Lecimy w maseczkach raczeni co jakiś czas spożywczymi atrakcjami. Napoje, ciepły posiłek (ryba lub wołowina), precelki. Z okien widać Paryż, Mediolan, potem Saharę. Widoki zapierające dech. Po 6 godzinach lądujemy w Senegalu. Na lotnisku Dakar – Diass mamy międzylądowanie. Z samolotu wysiada zdecydowana większość. Po godziny ruszamy dalej. Samolot leci wzdłuż linii brzegowej. To co charakterystyczny to bardzo wyraźnie widoczna z okien linia przełomu strefy pustynnej ze strefą równikową. Pojawia się zieleń. Dużo zieleni. Zupełnie inna rzeczywistość. O godz. 18.10 czasu miejscowego, po 23 godzinach podróży i około 9 godzinach samego lotu jesteśmy w Banjul. Lądujemy na nowoczesnym, jak na Afrykę lotnisku Banjul International Air port. Cieszymy się, że to już, że szczęśliwie dotarliśmy. Po otwarciu drzwi samolotu uderza nas masa ciepłego, ciężkiego, gorącego i wilgotnego powietrza. Zaczynamy naprawdę czuć Afrykę! Odprawa odbywa się błyskawicznie. Nikt nie patrzy na żółtą książeczkę ze sczepieniami, na PCR. Wnosimy opłatę 20 dolarów za opiekę ochrony lotniska. Przy prześwietleni walizek szybko wychodzi na jaw, że wieziemy w nich wiele piłek. Ktoś z obsługi prosi nas o jedną, wspominając o swoim synu, który jest fanem futbolu. Wychodząc na parking przed lotniskiem, liczna grupa miejscowych oferuje nam pomoc w niesieniu walizek. Odmawiamy. Na ziemi gambijskiej wita nas ks. Peace, salezjanin, który wyjechał po nas pikapem. Walizki lądują w bagażniku. Jedziemy do Kunkujang Mariama oddalonej 30 km. Jest już ciemno. Droga asfaltowa, potem wyboista prowadzi nas do miejsca naszej misji. Witają nas salezjanie na czele z dyrektorem wspólnoty ks. Piotrem Wojnarowskim. Są inni Salezjanie, dwie polskie wolontariuszki pracujące tutaj przez rok oraz młodzież. Jest radość, jest kolacja i jest spokój, że w końcu znaleźliśmy się w wymarzonym miejscu. Po posiłku, wielu rozmowach udajemy się do naszych pokoi. Cieszy nas łazienka z prysznicem i zimną wodą, pokoje, a zwłaszcza to, że przez najbliższy miesiąc będziemy mogli tutaj realizować misję samego Jezusa. Wiele jest serc, które czekają na Ewangelię. ks. Jerzy Babiak