SZKOLNY PROJEKT MISYJNY – GHANA 2017
Ponownie, jak na czas wakacji, dzień rozpoczynamy bardzo wcześnie. Już o godz. 8.00 jemy śniadanie i zaraz po nim wyruszamy na pieszo do Don Bosco Technical Istitute. Trasa jest już znana nam bardzo dobrze, dlatego choć prowadzi wzdłuż głównej, wylotowej w kierunku Togo drogi, przez co skupia całe sznury jadących wolno aut, to my chcąc uniknąć tumanu śmierdzących spalin, idziemy wzdłuż rozkładających się obok niej wielu, przeróżych sklepików. Czujemy się niczym w handlowej galerii. Asortyment towarów jest ogromny i ponowanie przykuwa naszą uwagę. Opony, owoce, napoje, garnki, chleby to tylko niektóre z nich. W szkole oczkekuje już na nas ksiądz Piotr. Od razu wchodzimy do kaplicy, w której pracujący tutaj Salezjanie każdego dnia od rozmyślania i Mszy rozpoczynają swój dzień. Jej wystrój zawiera liczne lokalne elementy. Stacje Drogi Krzyżowej z czarnoskórym Jezusem, czy kolorowe materiały gustowenie dekorujące tabernakulum. Rozpoczyna się Msza. Chcemy Dobremu Bogu powierzyć to wszystko co przed nami. Śpiewamy: „Oto jest dzień”. Prowadzący ksiądz Piotr we wprowadzaeniu cytuje słowa patrona dnia św. Charbela: „Na drugi świat zabierzemy ze sobą wyłącznie miłość”. Jak bardzo słowa te brzmią w tym rejonie świata, gdzie faktycznie miłość okazuje się najbadziej porządaną i nieobecną wartością. Myślimy o naszej miłości, o naszej obecności i pracy, o półkolonii, którą rozpoczniemy już za niespełna tydzień. Od razu po Mszy wyruszamy. Dwunastoosobowy bus wypełniamy do ostatnniego miejsca. Oprócz nas jadą znana nam już dobrze Barbara, wykonwaczyni ostatniej naszej afrykańskiej kolacji, Sylvanus i Ernest będący animatorami oraz Richard pełniący funkcję przewdoniczącego młodzieżowej rady parafialnej w parafii ks. Piotra. Naszym celem jest położona na pólnocny – wschód od Accry eletkrowania wodna w Akosombo. Mamy do niej około 80 km. Po drodze mijamy First Battalion of Infantry /Pierwszy Batalion Piechoty/ w Michel. Sięgamy do wydrukowanych informacji. Ghana zajmuje 93 miejsce w rankingu na najpotężniejszą armię świeta. Jest w niej 13 tys. zawodowych żółnierzy. Rezerwistów brak. Nie ma czołgów, ale za to posiada 125 wozów opancerzonych, 24 samoloty odrzutowe i 14 helikopterów. Kolejne kilometry odsłaniają przed nami coraz bardziej bujną, równikową zieleń oraz wyłaniające się jak śpiące olbrzymy wzgórza. Zaskoczenie. Wielkie zaskoczenie. Przy drodze siedzą całe rzędy małp. Wpatruja się w mknące samochody. Zwalniamy, żeby zrobić im zdjęcia. Są duże, szare z długim ogonem, są niespokojne, może liczą na jakiś kawałek jedzenia. Afrykańskie małpy! Ładnie pozują. Tego jeszcze nie było. Droga prowadzi przez liczne wioski. Między innymi przez Afienię, w której odbywać się będzie dla jednej z trzech grup nasza półkolonia. Zarówno w Afienii, jak i w innych wioskach przy ulicy stoją liczne kobiety. Na ich głowach jajka otoczone solą, banku w liściu bananowca, smarzone ryby, ziemne gotowane orzeszki. Piątek i wyjeżdżajacy ze stolicy liczni ludzie są bardzo dobrą okazją do lepszego niż zwykle zarobku. Także i my kupujemy orzeszki. Za woreczek płacimy 1 GC. Jedziemy, lecz mimo zwyczajenej dwupasmowej drogi w pewnym momencie zwalniamy, aby w budce jak na naszej polskiej autostradzie, zapłacić jak nie w Polsce 1 GC. Po 2 godzinach docieramy wkońcu do Akosombo. Aby dostać się do tego rejonu musimy przejechać przez bramę. Mamy dokłaną, ale życzliwą kontrolę policji. Wyczuwa się, że miejsce to ma znaczenie strategiczne. Najpierw kupujemy bilety. Jeden kosztuje 20 GC i choć administracja elektrowni nie prowadzi regularnej kasy udaje nam się je nabyć. Dowiadujemy się, że zwiedzanie jest możliwe wyłącznie za specjalną zgodą. Otrzymujemy ją. Do elektorwni jedziemy jeszcze 15 minut samochodem. Towarzyszy nam przewodnik. Droga wije się jak wstążka na wietrze wśród tropikalnych wielkich i monumentalnych drzew. Wspinamy się w górę. Docieramy na szczyt eletrowni. Przed nami rozstacza się ogromny, kamienny wał niczym most spinający dwie sąsiadujące góry. Na jego początku 6 stosownych do wielkości rur z ukrytymi dla naszych oczu turbinami i przetwornicami prądu. Przesuwajac się po szczycie elektorwni przewodnik odsłania przed nami jej tajemnicę. O wybudowani elektroni w 1964 roku zadecydował pierwszy prezyent wolnej Ghany Kwame Nkrumach. Faktynie jak widzimy była to wizjonerska decyzja ponieważa dzsiaj elektrownia ta dostarcza zdecydowaną większość energii elektrycznej w Ghanie, a także jest w stanie produkować ją na sprzedaż do sąsiadującego Togo. Została wybuowana na rzece Wolta i jeszcze do niedawna była najwiekszą na świecie. Jednkże rekordzistką światową pozostaje mimo wszystko jako największy sztuczny zbiornik wodny. To olbrzymie jezioro, noszące nazwę Jezioro Wolta ma powierzchnię 8 502 m2. Spacerujac w mocnym słońcu robimy pamiątkowe, mimo wsześniejszego zakazu, a poźniejszej zgody przewodnika, pamiątkowe zdjęcia. Doskontałym tłem dla nich jest bezkresna tafla wody oraz otaczające ją wzgórza. Na zakończenie przewdonik przekazauje nam jeszcze ciekawą informację o niewyborażalej 400 km długości jeziora. Aż nie sposób wyobrazić sobie jaką gratką byłoby ono dla wielu żeglarzy. Eletrownię opuszczamy pełni wrażeń i niebywałych informacji. Myślimy jeszcze o mieszkańcach przeszło 40 wiosek, które w trakcie powstawania elektrowni musiały być nie koniecznie dobrowolnie wysiedlone. Przed nami miejsce wytchnienia. Mocne słońce podnosi słupek termometru do blisko 30 stopni Celcjusza i skłania do zatrzymania się jeszcze w „Sajuna Beach Club”. Do prowadzonego przez emerytowanego pilota, rodem z Holandii ośrodka dostajemy się po uiszczeniu opłaty 10 GC. Jest bardzo wiele osób, zwłaszcza młodych. Nie dziwi nas to, bo także na nas dwa baseny dziąłają dzisiaj jak najmocniejsze na świecie mognesy. Tutaj zwłaszcza spędzamy czas na grze w piłkę w wodzie, na grę w siatkówkę a także na ciepły posiłek. Wyjątkowym jest usytuowanie ośrodka. Brzeg rzeki Wolta daje możliwości nie tylko wypożyczenia łódki, kajaka czy motorówki, ale także pozwala nam obserwować no niej życie tubylców. Płynące co jakiś czas łódki przewożą czy to złowione ryby, czy drewno. Zwykle długą i wąską łodką kieruje jeden wiosłujący mężczyzna. Przy brzegu widzimy młodego chłopca z ojcem przygotowującego do złowienia ryb specjalne kosze. Te pułapki, o wąskim gardle uniemożliwiającym wydastanie się ryb, zostaną niebawem umieszczone w najdogodniejszych miejscach, aby następnego dnia dać rybakom i ich rodzinom potrzebne pożywienie, a także pieniądze. Miejsce to okazuje się doskonałym do odpoczynku, a także do ponowego odkrywania piękna afrykańskiego kontynentu. Po wielu wrażeniach i doświadczeniach po godzinie 16.00 wyruszamy do Aschaiman. Po dwóch godzinach jesteśmy na miejscu. Zmęczeni chwilę odpoczywamy. Po obfitym objedzie rezygnujemy z kolacji podejmując się za to dwugodzinnego przygotowywania na półklonie tańców integracyjnych. Monika uczy nas: „Waka – Waka” Shakiry, „Opa,opa” Antique, Rock and Roll-a, a także „Magic in the air”. Intensywność i nasze zaagażowanie, mimo ustawionych na „5” to jest na maksimum obrotów wentylatrów, powodują na naszym ciele pot. Nic to, najważniejsze, abyśmy dobrze nauczyli je najpierw animatorów, a potem blisko 600 zapisanych na półklonię dzieci. Dzień kończymy, jak zawsze posumowaniem, w czasie którego każdy wypowiada plusy i minusy. To pozwala nam spookojnie zasypiać. Tylko jeszcze ten dzisiejszy brak wody w kranach. Dobrze, że mamy jej trochę w wiaderkach. xjb