Na dworze wciąż jest jeszcze ciemno, kiedy wstajemy z łóżek. Zbieramy się dzisiaj wyjątkowo wcześnie, ponieważ czeka nas długa wyprawa na wyspę Kunta Kinte. O godzinie 6:30 przychodzimy na śniadanie. Na stole leżą rzeczy przygotowane na podróż łódką. Nie możemy się doczekać tego, co nas dzisiaj czeka, więc szybko wsiadamy do samochodu, to znaczy połowa z nas wsiada do środka. Reszta znajduje miejsce na pace. Wyruszamy, gdy nagle zaczyna padać. Niewielki deszcz szybko przeobraża się w prawdziwą ulewę. Zakładam kurtkę żeby nie zmoknąć. Jednak Arthus, Edward i Dimingo, którzy są z nami na pace, nie mają nic co ochroniłoby ich przed deszczem. Na szczęście droga nie okazuje się długa, mimo to jednak kiedy dojeżdżamy na miejsce jesteśmy zmarznięci i przemoczeni do suchej nitki. W porcie wita nas kapitan statku i zaprasza na pokład. Zanosimy spakowane jedzenie do środka drewnianej łodzi i kładziemy je na stół. Statek którym będziemy płynąć wydaje się być w pełni bezpieczny. Rejs zaczynamy od zmówienia krótkiej modlitwy, porannych nieszporów. Po czym udajemy się na zwiedzanie okrętu. Razem z Natalką robimy sobie zdjęcia na górnym pokładzie i maszcie statku. Podczas, gdy Maciej Sąsiadek i Marcelina śpiewają piosenki i uderzają w struny gitary, Natalka i Maciej Kutrzyński grają w grę o nazwie Mankala. Jest to jedna z najstarszych tutejszych gier. Kiedy kończą, rozgrywam jedną rundę z Maćkiem Kutrzyńskim, jednak przegrywam z kretesem. Ksiądz wręcza mi aparat i mówi, abym robiła zdjęcia na Mszy, która dzisiaj wyjątkowo odbędzie się na statku. Carlos wraz z ks. Jerzym odprawiają Eucharystię na łodzi delikatnie kołyszącej się na falach. Później śpiewamy jeszcze chwilę piosenki i odpoczywamy. Kiedy spostrzegamy, że nastroje na statku zrobiły się dosyć nerwowe. Jeden z marynarzy pokazuje nam ręką, abyśmy usiedli. Nagle łódka zaczyna przechylać się na jedną stronę, uderzają w nas krople z podnoszącej się fali. Sporo wody zostaje w środku na siedzenia i nasze ubrania. Statek opada, aby po chwili ponownie unieść się w górę. Fale pchają łódkę we wszystkie strony, na dodatek zaczyna padać deszcz. Rzeka Gambia kołysze nas we wszystkich kierunkach, gdy nagle Carlos mówi, że widzi pojawiające się przed nami słońce. Powoli niebo zaczyna się rozjaśniać, a fale opadają. Szczęśliwi, że możemy bezpiecznie płynąć kontynuujemy wyprawę. Rozmawiamy, śpiewamy, a niektórzy z nas zasypiają na pokładzie statku. Jesteśmy już w ponad połowie drogi do wyspy Kunta Kinte, kiedy niespodziewanie silnik statku przestaje pracować. Zapada cisza, Carlos rozmawia z marynarzami. Zostaje wezwana pomoc. Po godzinie dryfowania podpływa do nas kolejna łódka. Jej załoga wręcza nam zapasowy silnik, z którym możemy ruszyć w dalszą drogę. Końcówka wyprawy również jest nie łatwa ponieważ łódka znowu wpada na głębokie fale. Jest godzina 14, kiedy dopływamy na miejsce. Cumujemy łódź przy jednym z pomostów i wysiadamy na brzeg. Kunta Kinte to wyspa na której kiedyś przywożeni byli przez ludzi z Europy niewolnicy. Jej nazwa pochodzi od jednego z nich, który podczas pobytu w zamknięciu pisał pamiętnik. Przewodnik opowiada nam całą historię o tym, że już od XV wieku na wyspę zwożeni byli ludzie, którzy następnie więzieni byli w lochach. Mężczyzna prowadzi nas do wnętrza jednego z nich. Tłumaczy, że w środku przetrzymywano, aż dwudziestu ludzi skutych łańcuchami i przez małe okienko wrzucano im odpady do jedzenia. Na początku wyspę w swoim władaniu mieli Brytyjczycy, po czym przynależała ona do Hiszpanii. Niewolnicy nawet nie strzeżeni, nie byli wstanie opuścić Kunta Kinte, ponieważ dystans, który musieliby pokonać, aby dotrzeć do najbliższego brzegu wpław byłby dla nich za daleki. Przewodnik pokazuje nam również makietę, na której jest widoczne to, jak kiedyś wyglądała wyspa, ponieważ z każdym rokiem zatapia się ona coraz głębiej i prawie cała jej część znajduje się obecnie pod wodą. Przechodzimy po całym lądzie, po czym wracamy z powrotem do łódki. Na szczęście udaje się uruchomić silnik i możemy płynąć w drogę powrotną. Jemy więc kanapki z serem i szynką przygotowanymi wcześniej na drogę oraz kruche ciastka. Rozmawiamy o różnych rzeczach, gdy nagle spostrzegamy, że pod deskami na pokładzie pojawiło się sporo wody. Po chwili jeden z marynarzy podchodzi i podnosi pare desek, aby następnie przystąpić do wylewania wody z pod pokładu za burtę. Carlos jednak mówi, że nie jest to nic groźnego i ewakuacja nie będzie potrzebna. Pomimo wody wdzierającej się do środka łódki, udaje się nam dopłynąć do brzegu. W drodze powrotnej, nauczona doświadczeniem, wsiadam do środka samochodu, dzięki czemu sucha wracam do wioski. Gdy jesteśmy już na miejscu, okazuje się, że dzisiaj swoje urodziny świętuje Carlos 2, więc od razu po kolacji śpiewamy mu sto lat i razem z Marceliną gramy mu na gitarze różne piosenki. Kładziemy się spać, aby zebrać siły na kolejny dzień w Gambii. (Małgorzata)