Na Mszę idziemy przygotowani do wyprawy na miasto by zrobić małe zakupy. Niestety przy śniadaniu ks. Peace mówi nam, że ma bardzo napięty grafik przez różne sprawy, które trzeba niezwłocznie załatwić (m.in. musi odwiedzić mechanika) i nie może nas ze sobą zabrać. Czyli do obiadu mamy czas wolny. Oczywiście wykorzystujemy go bardzo pożytecznie i udajemy się na drzemkę, aby naładować nasze baterie do zabawy z dziećmi w oratorium. Wybudzeni idziemy na obiad ciekawi co tym razem przygotowała Madelene. Wchodząc przez bramę widzimy, że czajnik stoi na kamiennym stojaku, w którym od spodu widać rozżarzone węgielki. Jak się okazuje skończył się gaz przez co dziewczyny musiały wybrać taką formę gotowania. Dzisiejsze danie raczej nie ma nazwy, jest to po prostu makaron z marchewką, ogórkiem, pomidorem i coś jakby salami. Mimo małej ilości składników jest naprawdę dobre (w Polsce raczej powiedzielibyśmy, że to sałatka). Po obiedzie Christopher, który przygotowuje się tu do życia zakonnego, proponuje nam zrobienie cashew czyli po prostu nerkowców. Oczywiście z chęcią przytakujemy na tą propozycję i chwilę później idziemy do pobliskiego domu, w którym mieszka rodzina Margaret i Binnet – dziewczyny tak jak my będą animatorkami na Don Bosco Summer Campie. Witając się trochę skrępowane wchodzimy na działkę przed domem, gdzie domownicy kończą obiad. Binnet zaprasza nas do środka. Odsłaniając zasłonkę uzupełniająca futrynę widać ładne kanapy, na których siadamy. Patrząc w górę widać surową konstrukcję podtrzymującą blaszany dach. Z tego miejsca widzimy tylko 3 pokoje wydzielone przez murowane ściany pomalowane żółtą farbą. Po około 10 min pojawia się Christopher z torbą pełną surowych nerkowców i dużym kawałkiem okrągłej blachy. Dziękujemy za orzechy i wracamy do domu salezjanów. Na razie torbę i „patelnię” odkładamy na bok, by zabrać się za układanie paleniska. Przez ostatnie deszcze wszystkie patyki w ogrodzie są mokre, dlatego idziemy do domu obok zapytać o suche drewno. Rodzina siedząca na ganku pozwala nam się za nim rozejrzeć. Na ziemi siedzą dwaj chłopcy, grający na narysowanej planszy w grę przypominająca warcaby. Jako pionków używają małych limonek i kamieni, które poruszają się w bok, a nie na ukos jak w tradycyjnej grze. Znalezione patyki Christopher układa w odpowiedni sposób między kamieniami. Jako rozpałki używamy wytłaczanki po jajkach. Ela jako przykładna harcerka bierze się za odpalanie ogniska. Niestety nie jest to takie proste i dopiero za którymś razem Chrisowi udaje się utrzymać ogień. Metalową blachę kładzie na kamieniach, a na nią wysypuje cashew, co jakiś czas mieszając je patykiem. Jak się okazuje proces ich prażenia jest całkiem długi. Otoczka orzechów musi zrobić się całkiem czarna. Po odśpiewaniu kilku szant i innych piosenek widać pierwsze efekty. Gdy pierwsza porcja jest już gotowa bierzemy się za rozłupywanie. Przy pomocy małych kamieni mocno uderzamy raz w jedną, a później w drugą stronę skorupki, dzięki czemu ładnie się otwierają. W rękach ląduje piękny złocisty i na dodatek jeszcze ciepły orzeszek, a smak ma jeszcze lepszy niż wygląd. Zdecydowanie różni się od tego z supermarketu w Polsce.
Nim się obejrzeliśmy jest już 17:00, trzeba iść na oratorium! Razem z Teresą rysujemy dzieciom czekoladę i bierzemy się za skakanie. Spacerowy różaniec kończymy krótkim słówkiem ks. Carlosa 1. Dzień kończymy kolacją, na której czeka na nas pyszna, pachnąca i gorąca pizza. Mniam ;P (Kamila)