Bardzo wcześnie rano budzi mnie głos księdza, poganiający nas, abyśmy wstawały. Zaplanowana jest dzisiaj podróż łódką rzeką Gambią  na wyspę Kunta Kinteh. Szybko zbieram się z łóżka, ciekawa co przyniesie dzisiejszy dzień. Jednak mimo to na Mszę, jak zwykle nie udaje mi się być punktualnie.

Po szybkim śniadaniu, pakujemy się do samochodów, którymi pojedziemy do portu. Ja jadę, razem z Weroniką, Elą i Clemence, prowadzi ksiądz Peace’a . Postanawiamy, że podczas jazdy nadrobimy nieprzespane noce. Nie udaje się to jednak. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę i Ela otrzymuje od swojego znajomego Bernarda, prezent, niespodziankę w postaci sukienki, wyszywanej w różne katolickie wzory i symbole. Podróż mija nam szybko, w oddali wyłania się przed nami rzeka Gambia i jedyny znajdujący się na niej most. Statki, które się tu znajdują mają w większości pod pokładem postawione stoliki i miejsca do siedzenia. Na brzegu możemy zobaczyć szkielet zniszczonego statku, który bynajmniej nie zachęca nas do wejścia na pokład. Jednak nasza łódka wygląda bardzo stabilnie na tyle, że możemy na niej, bez obaw tańczyć. Fr Peace prosi nas po kolei do tańca. Przywieźliśmy, też ze sobą sporo jedzenia i napojów na podróż. Między innymi sok z baobabu, poncho, kaszę z warzywami, orzechy i różne owoce.

Gdy wyruszamy jest ciepło i słonecznie, ale na niebie widać już pierwsze chmury, które szybko przykrywają całe niebo. Kiedy docieramy na miejsce zaczyna padać ulewny deszcz. Z oddali wypatrujemy pojawiającej się na horyzoncie wyspy Kunta Kinteh. Czeka nas jednak rozczarowanie, kiedy okazuje się, że most prowadzący do brzegu został zniszczony, prawdopodobnie przez zalewające go fale. Proponujemy dopłynięcie do brzegu, ale nie wszystkim uśmiecha się takie rozwiązanie. Na szczęście mamy na statku bardzo uzdolnionych kapitanów, którym udaje się bezpiecznie dobić do wyspy. Na brzegu porozrzucane jest mnóstwo małych muszelek, różnią się one jednak od tych, które widzieliśmy przy oceanie, te są bardziej płaskie i mają różne kształty.

Historia Kunta Kinteh jest bardzo przygnębiająca. Kiedyś stanowiła ona miejsce, w które wywożeni byli niewolnicy przez Brytyjczyków, Holendrów oraz Francuzów. Swoją nazwę zyskała od imienia niewolnika o tym samym imieniu, którego istnienie nie jest jednak potwierdzone. Z każdym rokiem wyspa coraz bardziej schodzi na dno. Dzięki trójwymiarowej makiecie możemy zobaczyć, jak wyglądała na początku. Podobno cele, które się tu znajdowały, podzielone były osobno dla kobiet i mężczyzn. Niewolnicy umierali tu bardzo szybko, głównie z powodu braku pitnej wody i wycieńczenia. Gdy niewolnictwo zostało zniesione, nie odzyskali oni upragnionej wolności. Podczas opuszczania wpław wyspy utonęli przez prądy lub zostali pożarci przez rekiny. Możemy zobaczyć jedną z cel, wygląda ona jak grota wydrążona w ziemi. Dowiadujemy się również, że do niewolników, którzy próbowali ucieczki, strzelano z armat. Byli też oni specjalnie znakowani i spisywani, przez co opuszczenie wyspy było a wykonalne.

Wracamy na pokład i płyniemy dalej. Teraz naszym celem staje się muzeum w wiosce Albera. Mamy się w nim dowiedzieć o niewolnictwie na tych terenach. Po drodze omijamy pomnik, zbudowany po to, by uczcić pamięć więźniów z podpisem 'Never again’. Zatrzymuje nas też paru sprzedawców, którzy robią wszystko, aby tylko wcisnąć nam swój towar, bransoletki, słodycze i drewniane figurki. Na wyspie znajduje się wiele dużych drzew (baobabów). Ela wpada na pomysł, aby wdrapać się na jedno z nich. Od tamtego czasu widzę, jak bardzo skupia się na podziwianiu krajobrazów, z zamyśleniem trzymając rękę przy twarzy. Gdy dochodzimy do starego budynku przy brzegu rzeki, Krzychu obmywa jej rękę nabraną stamtąd wodą. Dopiero wtedy widzę ranę na dłoni, którą tak subtelnie ukrywała. Tłumaczy, że nie trzeba jej odkażać, bo Chris swoim sprawdzonym sposobem kazał najpierw jej ją oklepać a potem polać słoną wodą z rzeki. Ręka wygląda dobrze, chociaż zgadzamy się, że czasem profilaktyczna amputacja jest lepszym rozwiązaniem.

Czekamy długo na otwarcie dla nas muzeum. Jesteśmy bardzo ciekawi, co zastaniemy w środku. Wkrótce pojawia się przewodnik. Opowiada o tym, że rzesze niewolników, z początku należące do Francuskich i Holenderskich koloni, zostały później oddane Brytyjczykom. W gablotach są ukazane kajdany, które zmuszani byli nosić więźniowie. Na ścianach powieszone są tablice, z których odczytujemy informacje. Wynika z nich, że niewolnikami zostawali głównie mężczyźni, a w roku 1601-1867, aż 9 procent stanowiły dzieci. Do północnej i południowej Ameryki z Afryki było przewożonych, w latach 1650- 1660, ponad 15 milionów ludzi.

Po wyjściu z muzeum wsiadamy z powrotem do łódki. Płyniemy dalej. Dojadamy ostatnie jedzenie, które jeszcze zostało na statku i rozmawiamy. Tak mijają nam kolejne godziny. Słońce powoli zaczyna zachodzić na horyzoncie. Jest to niesamowity widok. Płynąć na statku i widzieć ze wszystkich stron kolorowe niebo. Siedzimy na dziobie łódki i patrzymy na ostatnie widoczne promienie słońca. Później płyniemy już w ciemności, ale to również ma swój urok. Wypatrujemy delfinów, które podobno można tu zobaczyć. Gdy dopływamy do brzegu, jesteśmy wszyscy bardzo zmęczeni. Po powrocie nie mam już na nic siły i od razu zasypiam. (Gosia)