Z głębokiego snu wyrywa mnie kropla deszczu spadająca centralnie na moją twarz. Okazuje się, że sufit w naszym pokoju znowu zaczął przeciekać. Chcę obudzić Weronikę, ale sytuacja na jej łóżku wcale nie wygląda lepiej. Jest całe mokre, więc musimy położyć na nim wiadro na ściekającą z góry wodę. Postanawiamy, że jeżeli nie chcemy następnych dni spędzić walcząc z żywiołem, musimy przenieść się i spać w innym pokoju.

Jemy spokojnie śniadanie, gdy nagle słyszymy z dworu odgłos klaksonu samochodu. Wstajemy od stołu, aby zobaczyć co się dzieje, a w drzwiach pojawia się bardzo oczekiwany przez ludzi w Gambii ksiądz Piotr. Witamy się z nim i wspólnie idziemy na Msze, którą będzie prowadził. Na kazaniu słyszymy, że powinniśmy troszczyć się zarówno o rzeczy ziemskie jak i to, aby mieć życie wieczne. Ze mszy wracamy w deszczu. Pod naszymi nogami rysują się długie i głębokie kałuże. Wydrążyły one w miękkiej ziemi dosyć spore dziury.

Gdy jesteśmy już w Domu Salezjanów, postanawiamy przygotować objad. Zastępujemy Madeline, która dzisiaj nie pracuje. Postanawiamy przygotować placki z jabłkami. Do miski wsypujemy mleko w proszku. Jest słodkie i w smaku nie przypomina mleka, które znamy z Polski, ale żadnego innego nie udaje nam się znaleźć. Dodajemy również mąkę i cukier. Pomimo dodania do placków mnóstwa drożdży, nie wyrastają na patelni tak jak się tego spodziewałyśmy. Jednak wychodzi ich bardzo dużo i wszystkim strasznie smakują. Podczas ich smażenia ksiądz mówi nam, że możemy przenieść się do pokoju położonego blisko domu salezjanów, ponieważ sytuacja w naszym nie przedstawia się najlepiej. Gdy razem z Weroniką idziemy do naszego starego pokoju dostrzegamy koło jednego z domów grupkę ludzi. Zastanawiamy się co się stało. Jeden z mężczyzn trzyma w ręce długą łopatę i wygląda na to, że coś nią zakopuje w ziemi. Przez chwilę wahamy się, czy powinnyśmy podejść bliżej, myśląc, że to prawdopodobnie pogrzeb. Oddychamy jednak z ulgą, gdy widzimy, że nie jest tak jak wcześniej przypuszczałyśmy. Okazuje się, że w tym domu zawaliła się doszczętnie ściana tak, że przyblokowała stojący obok samochód i przy pomocy łopaty i pomocy sąsiadów trzeba wyciągać go z potrzasku.

Po zjedzeniu planujemy spotkać się z animatorami w naszym grupach, ale nie jest to proste zadanie. Ciężko jest się z nimi umówić na konkretną godzinę i nie do końca wiemy jak możemy się z niektórymi skontaktować. Pozostaje też przygotowanie napisu ogłaszającego początek Summer Camp’u. Razem z Teresą i Kamilą wbijamy szpilki, które mają podtrzymać powieszone literki. Zajmuje nam to trochę czasu, ale wychodzi całkiem nieźle. Spotykam, też dwójkę małych dzieci, które nie chcą mnie puścić. Ciągną za moje włosy i chcą się bawić, że jestem ich dzieckiem. Kiedy udaje mi się im uciec, idę na kolacje. Ksiądz przygotował na nią ziemniaki i kurczaka z ogórkiem. Później następuje spotkanie animatorów. Omawiamy na nim ostatnie, najważniejsze sprawy organizacyjne, przed Summer Camp’em. Zostają przydzielone klasy do uczenia i wszyscy dostajemy książeczki z modlitwami i tematami dnia, Pod wieczór razem z Weroniką przenosimy się do naszego nowego pokoju. W środku znajduje się szafa i biurko, z początku jesteśmy zachwycone. Do czasu, gdy zaglądamy do łazienki. Jest cała zalana wodą i błotem, którego nie da się pozbyć w żaden sposób, przez co umycie się w niej sprawia nam nie jaki problem.

Kiedy kładę się do łóżka jestem już bardzo zmęczona. Tutaj materac jest znacznie twardsze niż to w naszym wcześniejszym pokoju. Mimo to zmęczenie powoduje, że zasypiam szybko, bez wody kapiącej mi na twarz. Rozmyślam jeszcze o Summer Campie, który ma się zacząć jutro. Czy sobie poradzę? Jak będzie wyglądał? (Gosia)