Budzę się zupełnie jeszcze wykończona po wczorajszym dniu. Proszę Boga o siłę potrzebną na dzisiejszy dzień, żeby móc zrobić wszystko zgodnie z jego wolą. Eucharystia mnie umacnia. Przez moment czuję bardzo dokładnie Bożą obecność i to, że Maryja i ksiądz Bosko nas wspierają. Przy śniadaniu rozmawiamy o wydarzeniach z minionej nocy. Okazuje się, że ktoś szarpał za klamkę od pokoju Teresy i Kamili a później wszedł do jadalni tuż obok naszego pokoju. Tej nocy nic takiego nie słyszałam, jednak parę nocy wcześniej też wydawało mi się, jakby ktoś chodził przy naszych pokojach i obijał się o drzwi.
Około 10 wyjeżdżamy na zakupy. Po drodze mijamy zaskakująco dużo białych ludzi. Ksiądz Peace wysadza nas przy kantorze, gdzie czekamy na Jamesa. Sam jedzie chyba umyć samochód. Idziemy razem z Jamesem na bazar. Na początku kupujemy materiały na wstążki dla poszczególnych grup na Summer Camp. Później chodzimy w poszukiwaniu materiałów na sukienki. W międzyczasie James kupuje dwie kanapy. Woła taksówkę, żeby przewieźć je do Kunkujang Mariama. Ludzie ustawiają obie kanapy na dachu samochodu. Nie jesteśmy pewni co do tego, czy dojadą do wioski. Później dalej szukamy materiałów. Nasze zakupy kończą się około 13:30, ponieważ muzułmanie mają wtedy przerwę na modlitwę. Niektórzy w ogóle się nie modlą, jednak w tym czasie nie mogą nic sprzedawać. W inne dni tygodnia ich modlitwa trwa około 10 minut, ale w piątki dłużej, bo aż 40 minut.
Wracamy pod kantor i czekamy na księdza Peace’a. Podchodzi do nas seminarzysta Bernard. Zaprasza nas do domu parafialnego przy Kościele Świętej Teresy. Poznajemy kucharkę i wszystkich księży stamtąd. Później idziemy zobaczyć sam kościół. Dowiadujemy się, że do tej parafii należy bardzo dużo ludzi. W każdą niedzielę są tu trzy Msze Święte i przy większych uroczystościach kościół jest tak pełny, że ludzie muszą stać na zewnątrz. Mają też aż cztery chóry. Później idziemy zobaczyć jeszcze cmentarz i szkołę. Po chwili przyjeżdża ksiądz Peace. Auto nie wygląda na szczególnie czyste, więc nie wiemy w końcu czy je umył. Jesteśmy strasznie głodni, ale na myśl, że jedziemy do nigeryjskiej restauracji, odechciewa nam się jeść. Po tym jak Teresa i Kamila były tam przed pogrzebem i opowiedziały co dostały, wolelibyśmy wrócić na obiad do domu. Jednak nie chcemy robić przykrości księdzu Peace’owi, dla którego to jest ulubione jedzenie. Wchodzimy niezbyt chętnie. Do wyboru jest fufu albo smażony ryż. Fufu byłoby prawdopodobnie z sosem mięsno-rybnym i trzeba by było jeść rękami. Wszyscy więc decydujemy się na smażony ryż z curry i warzywami. Czekamy dużo dłużej niż miejscowi. Jednak warto było czekać, bo posiłek wygląda bardzo smakowicie. Parę zdjęć i zaczynamy jeść. Rzeczywiście danie jest bardzo dobre, trochę tylko dla niektórych za duże.
W drodze powrotnej jedziemy jeszcze kupić miody. Przez to nasza trasa staje się dłuższa i bardziej okrężna. Jednak nam to nie przeszkadza. Siedzę razem z Elą, Kamilą i Teresą na pace. Rozmawiamy o tym, jak zwiększyć nasze bezpieczeństwo w nocy. Postanawiamy wziąć kłódkę do bramy. Będziemy też spać w piątkę w jadalni i spróbujemy zobaczyć, kto chce się dostać do naszych pokoi. Nagle zaczyna padać. W ciągu krótkiej chwili stajemy się zupełnie mokre. Ksiądz Peace wjeżdża na stację benzynową. Podjechanie do dystrybutora nie jest w tym momencie takie proste, bo ludzie chowają się pod zadaszeniem stacji. Litr benzyny kosztuje tu około 78 dalasis czyli około 7 złotych. Później, już bliżej Kunkujang, ksiądz Peace kupuje kukurydzę. Po chwili znowu stajemy, żeby kupić trzy worki ryżu, każdy po 50 kilogramów. Ostatni kawałek drogi jedziemy siedząc na ryżu. Później szybka kolacja (znowu nie zdążyliśmy na oratorium ani na różaniec) i na chwilę wracamy do pokoi. Idę z Teresą i Kamilą po ciemku, oświecając drogę tylko latarką z telefonu. W oddali słychać różne dziwne odgłosy. Rozsądek podpowiada, że to nic takiego, na przykład spadające z drzewa mango, czy zwierzęta przechodzące przez krzaki. Jednak przy każdym takim dźwięku nasze tętno się podwyższa. Dochodzimy do naszych pokoi. Gosia już wcześniej wróciła, więc idziemy najpierw do niej sprawdzić czy wszystko dobrze. Podchodzimy bliżej i przed drzwiami widzimy plecak z wyjętymi tabletkami, portfelem i porozrzucane pieniądze. Wołamy Gosię, ale nikt nie odpowiada. Drzwi od pokoju są zamknięte. Nie mamy pojęcia co robić. Już chcemy po kogoś wracać, kiedy Gosia wychodzi z pokoju zdziwiona naszym zachowaniem. Okazuje się, że wracała zupełnie sama i przestraszyła się jakiegoś odgłosu. Szybko wyjęła z plecaka tylko klucz, rozrzucając przy tym inne rzeczy i zamknęła się w pokoju. Później idziemy już w czwórkę do oratorium na spotkanie komitetu gier. Ustalamy jakie gry będziemy prowadzić na Summer Campie w poszczególne dni tygodnia. Po spotkaniu wracamy i zamykamy bramę na kłódkę. Ustalamy, że jednak będziemy spać razem w pokoju Kamili i Teresy, bo boimy się wejść do jadalni. Gdy czekam aż Gosia się umyje, nagle słyszę trzaskanie drzwiami. Na szczęście to tylko Ela. Idzie do nas zapytać, gdzie w końcu śpimy. Razem idziemy do Teresy i Kamili. Czekają na nas przestraszone. Myślą, że dźwięk zamykanych drzwi Eli dochodził z bramy i że ktoś znowu próbował się włamać. Uspokajamy je, jeszcze chwilę rozmawiamy i idziemy spać już do swoich pokoi. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszymy tej nocy jest skrzypienie starego drzewa obok budynku.(Weronika)