Wstaję z łóżka, poganiana przez głos Eli, która oznajmia, że już czas wychodzić na Mszę. Nie dobrze. Przez głowę przebiega mi myśl, że znowu się spóźnię na Eucharystie. Chcę biec, jednak zmęczone nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Mimo to, jednak zdążam dotrzeć do kościoła na pierwsze czytanie.

Po Mszy udajemy się na śniadanie, jajka z miękkimi bułeczkami. Podczas jedzenia dowiadujemy się, że Madeline ma dziś urodziny i postanawiamy zrobić dla niej tort. Niespodziewanie pojawia się Peace z tajemniczym listem w ręce. Wyjaśnia nam, że jest to zaproszenie dla żony prezydenta Madam Fatoumatte Bah-Barrow na Summer Camp. Jest ono napisane w ciekawy sposób. Gdy śniadanie dobiega końca, ustalamy dyżury do zmywania w kuchni.

Siedzimy wszyscy razem w domu salezjanów, kiedy Carlos 2 zaprasza nas do obejrzenia Szkół Salezjańskich w Kunkujang Mariama. Teren szkoły podstawowej jest dosyć duży. Nie ma tu jednak korytarzy szkolnych, są one zbędne gdyż uczniowie mogą spędzać przerwę na dworze. No właśnie, 'przerwę’. Mają tylko jedną, która trwa pół godziny i podczas niej dostają obiad. Dzisiaj ich posiłek stanowi ryż z tzw. sosem Domodo, w którego składniki wchodzą ryby i orzechy. Carlos 2 mówi, że do tej szkoły uczęszcza obecnie około 560 uczniów, jednak lekcje prowadzone są na dwie zmiany. Edukacja tutaj jest sponsorowana przez rząd, dzięki czemu uczniowie płacą przeważnie tylko 150 dalasi (12 złotych). Nauczyciele zarabiają tutaj średnio 2700 do 900 złotych miesięcznie.

Na terenie właśnie tej szkoły znajdują się wybudowane przez Salez toalety oraz powstająca dzięki Salezowi stołówka. Dale idziemy na drugi koniec wioski do szkoły średniej. Tutaj natomiast uczy się ponad 600 uczniów.

Wchodzimy. Na murze wita nas namalowana treść misji szkoły. Koło budynków z salami lekcyjnymi znajduje się kaplica, która kiedyś pełniła rolę kościoła. Uczniowie mają też niewielki kranik z wodą do picia oraz łazienki. Niestety bardzo niewiele szkół w Gambii posiada porządny dach i toalety. W jednej z sal dostrzegamy wywieszony plan lekcji. Z niestandardowych przedmiotów jest tu nauczany POP/FE, czyli lekcja przygotowująca do życia w rodzinie. Uczniowie mają również wspólne uwielbienie prowadzone w ramach lekcji. Dzisiaj piszą jednak egzaminy, w jednej z sal widzimy wypełnione testy pierwszoklasistów. Wchodzimy do sali informatycznej. Komputery w środku są za sponsorowane przez polską organizacje 'Polish aid’. Na górze sali widzimy powieszone wiatraki. Dowiadujemy się, że uczniowie tutaj bardzo chętnie przychodzą do szkoły na lekcje, rzadko się zdarza, aby jakiś uczeń celowo opuszczał zajęcia. Mimo, że niektórzy z nich do szkoły mają strasznie daleko, do 7 kilometrów, a nie wszystkie dzieci posiadają rowery.

Gdy wracamy ze szkoły, zaczyna kropić deszcz. Z początku niewielki, przemienia się w olbrzymią ulewę. Nagłe urwanie chmury, zmusza nas do ucieczki pod najbliższy dach, pod którym witają nas jego właściciele. Małe dzieci wystawiają ręce, aby łapać w nie spływające z dachówek krople deszczu. Tutaj, kiedy jest tak gorąco, spływające krople deszczu stanowią miłą odmianę.

Po powrocie do naszych domków potrzebujemy przebrać się w suche ubrania. Zauważamy, że pod dachem naszego domku, znalazło schronienie stado kóz. Cały czas pada, więc Father Carlos 1 przyjeżdża samochodem, aby pomóc nam bez zmoknięcia dostać się z powrotem do domu salezjanów. Na obiad jemy kaszę z sosem Domodo. Później zabieramy się za robienie tortu. Postawiamy zrobić ciasto z galaretką. Zaczynamy od poszukiwań potrzebnych składników. W lodówce mamy już przygotowane parę jogurtów z mleka kokosowego , a w szafce znajdujemy ciastka, którymi wykładamy dno blaszki. Następnie długo poszukujemy żelatyny, zamiast tego udaje nam się odnaleźć dwie galaretki. Dodajemy je do jogurtu i razem miksujemy. Powstała masa ma śliczny niebieski kolor od borówkowej galaretki. Na torcie postanawiamy zrobić napis 'Madeline’ z bananów. Na chwilę wychodzę, aby pomóc Peac’owi w przygotowywaniu kart dla animatorów. Po powrocie do kuchni zastaje dziwny widok. Na około ciasta urodzinowego postawione są różne puszki z napojami, a nad nim stoi Ela wachlując tort wachlarzem. Zaskoczona, czekam na wyjaśnienia. Okazuje się, że napis na torcie pod galaretką, jest bardzo niestabilny. Przy nawet najmniejszym poruszeniu ciasta, zaczyna pływać w galaretce. Przez co, niezsiadłej galaretki nie da się wsadzić do lodówki. Plan jest prosty, zimne puszki i wachlowanie ma pomóc w zamrożeniu galaretki. Ostatecznie jednak udaje nam się bezpiecznie przenieść ciasto do zamrażalnika.

Później Ksiądz mówi, abyśmy wspólnie odmówili różaniec. Gdy chodzimy po ścieżce zmawiając koronki, pod naszymi stopami widzimy duże kałuże po deszczu. Niespodziewanie dochodzimy do miejsca, w którym drogę kończy, olbrzymia, nie do przejścia kałuża. Jednak nie poddajemy się tak łatwo. Po kolei każde z nas pokonuje ją dalekim skokiem. Jednak to jeszcze nie koniec. Parę kroków dalej, znowu pojawia się przed nami wielka kałuża. Tym razem, tylko mi, Eli i Weronice udaje się ją ominąć, poprzez znalezienie okrężnej ścieżki pod drzewem. Zostawiamy księdza po drugiej stronie i dalej już tylko we trójkę zmawiamy dalej różaniec. Po powrocie, widzimy Madeline pracującą w ogrodzie, przy domu salezjanów. Pytamy się, czy nie potrzebuje naszej pomocy. Pozwala nam wrzucać w ziemię ziarenka kukurydzy.

Nadszedł czas na wspólne obchodzenie urodzin Madeline, która na co dzień w domu salezjanów pracuje jako kucharka. Wyjmujemy nasz tort z lodówki. Boimy się jak wyszedł. Żadna z nas go wcześniej nie próbowała. Jako pierwsza kosztuje go Madeline. Kroi sobie bardzo niewielki kawałek. Na szczęście tort bardzo jej smakuje i już po chwili zostaje prawie cały pochłonięty. Wznosimy razem toast za Madeline i śpiewamy jej polskie piosenki urodzinowe. Jest bardzo szczęśliwa.

Pod koniec dnia odbywa się spotkanie animatorów, na które jesteśmy zaproszeni. Jest to początek przygotowywania planowanego Summer Campu. Następuje długa i trochę nużąca dyskusja, o tym jakie zmiany powinno się wprowadzić, biorąc pod uwagę ostatni Summer Camp. Staram się słuchać, jednak nie jest to proste. Oczy same mi się zamykają.

Gdy wracam do pokoju, mam nadzieję, że od razu uda mi się zasnąć, ale to jeszcze nie koniec atrakcji na dzisiaj. W rogu naszego pokoju razem z Weroniką odkrywamy gigantycznego pająka. Przerażone wiemy, że to już koniec. Odmawiamy ostatnie modlitwy i żegnamy się z życiem. W tym momencie jednak przypominamy sobie, że w pokoju obok jest Ela, która miała już wcześniej do czynienia z takimi pająkami. Idziemy do niej po pomoc. Niestety jedyne co od niej słyszymy, to to, że te pająki są zbyt szybkie, aby je zgładzić, albo chociaż wyrzucić z pokoju. Postanowimy jednak spróbować. Kolejną osobą, której potrzebujemy do pozbycia się pająka jest Kuba, który jako jedyny jest wstanie dosięgnąć do sufitu, gdzie znajduje się zagrożenie. Na szczęście udaje mu się pozbyć się pająka i dostaje za to nagrodzony tytułem 'pogromcy pająków’. Szczęśliwe razem z Weroniką możemy spać bezpiecznie. Mimo to jednak, jedna rzecz nie daje nam spokoju. Są to spodnie wiszące na krawędzi łóżka. Wcześniej były suche. Jak to możliwe, że się zmoczyły będąc tutaj. Znowu potrzebujemy Eli i jej doświadczenia. Budzimy ją i przyprowadzamy do naszego pokoju, a ona ze spokojem wyjaśnia nam, że to tylko dach nam przecieka i przez to na spodniach pojawiła się plama wody. Zostaje z nami jeszcze przez chwilę, a później wszystkie kładziemy się spać. To był długi i męczący dzień, pełen niezwykłych i zaskakujących wydarzeń. (Gosia)