Zaczyna się kolejny gorący dzień. Rano wstajemy około 7:20 i idziemy prosto na śniadanie. Przygotowujemy je sami, bo Madeleine ma dzisiaj dzień wolny. Jemy kanapki z kiełbasą i serem, które przywieźliśmy z Wrocławia. Później dzielimy się na dwie grupy. Kamila, Teresa i Kuba jadą z księdzem Carlosem 1 na dwie Msze Święte do pobliskich wiosek. Najpierw do Bonsa, a później do Kachumeh, gdzie odbywa się Chrzest Święty dwójki dzieci i Pierwsza Komunia Święta. W tym czasie ja, Gosia, Ela, ksiądz Jerzy i ksiądz Peace jedziemy na Eucharystię do malutkiej wioski Bunklin. Jest tam bardzo biednie. Domy tam są małe, jest tylko jedna studnia z wodą na całą wioskę. Po drodze dowiadujemy się, że Salezjanie mają 12 stacji misyjnych, w których odprawiają na zmianę Msze Święte w każdą niedzielę. Do Bunklin ksiądz dojeżdża tylko raz na trzy tygodnie, co oznacza, że następnym razem będzie tu dopiero 7 sierpnia. Dojeżdżamy na miejsce nieco spóźnieni. Ludzie czekają już na nas w sali lekcyjnej zmienionej w kaplicę. Całe pomieszczenie się wypełnia, robi się dość ciasno. Siedzimy w małych niezbyt wygodnych ławkach szkolnych. Podczas Mszy Świętej wszyscy miejscowi radośnie śpiewają i klaszczą. Po błogosławieństwie ksiądz Peace zaprasza nas na środek i prosi, żebyśmy powiedzieli parę słów o sobie. Zachęca też tutejsze dzieci do wzięcia udziału w Summer Campie, który zacznie się już niedługo.

Zaraz po Eucharystii wracamy do Kunkujang Mariama. Ela, Gosia i ja musimy przygotować dla wszystkich obiad. Sprawdzamy najpierw jakie mamy produkty i decydujemy się zrobić placki ziemniaczane. Dla tych, którzy ich nie lubią robimy jeszcze makaron i sos pomidorowy z kiełbasą, oliwkami, cebulą i kukurydzą. Zabieramy się do pracy, ale nie wszystko idzie po naszej myśli. Nie ma niczego, na czym można by zetrzeć ziemniaki. Znajdujemy tarkę, ale tylko malutką więc idzie nam to bardzo powoli. W końcu jednak udaje się nam usmażyć pierwsze placki. Kiedy już kończymy przychodzi ksiądz Peace i mówi, że jedzenia nie starczy dla wszystkich, bo będą u nas goście. Musimy więc przygotować posiłek aż dla 18 osób. Na szczęście przychodzą nam z pomocą Therese i Clemence. Przygotowują ryż z mięsem, papryką i marchewką. Pomagamy im pokroić warzywa i zetrzeć marchewkę. Okazuje się, że gdzieś w kuchni była również zwykła tarka. Jedzenie wszystkim bardzo smakuje. Placki ziemniaczane znikają najszybciej. Reszty jest zbyt dużo – trochę zostaje na kolację.

Po obiedzie mamy chwilę przerwy na relaks i rozmowy. Później idziemy do siebie, żeby przygotować się do wyjazdu nad ocean. Szeroka plaża, bezkresny ocean i przede wszystkim delikatny wiatr i chłód od wody pozwalają na chwilę odetchnąć od codziennego upału i obowiązków. Razem z Gosią i Teresą spaceruję po plaży szukając muszelek. Reszta się kąpie. Później dołącza do nas i wszyscy idziemy w drugą stronę dalej zbierając muszelki. Te największe będą sprzedawane w sklepiku misyjnym. Ela mówi, że dzisiaj nie ma ich tyle, ile było w zeszłym roku, ale i tak udaje nam się nazbierać dość sporo. Mniejsze muszelki zbieramy dla siebie. Ksiądz Carlos 2 co chwilę przynosi nam przepiękne muszelki w kształcie świderków. W pewnym momencie podchodzi do nas grupka dziewczyn. Dają nam mnóstwo muszelek i uczą kilku słów w języku mandinka. Jeszcze chwilę spacerujemy i gdy zaczynamy wracać w kierunku auta podchodzi do nas pani sprzedająca torby. Chwilę z nią rozmawiamy. Jest wyraźnie ucieszona tym, że spotkała chrześcijan w kraju, zamieszkałym w większości przez muzułmanów. Gdy tylko wsiadamy do auta, zaczyna delikatnie padać, jednak nie trwa to długo.

Dziś wieczorem nie ma ani oratorium, ani różańca. Musimy za to przygotować nie tylko kolację, ale też jedzenie na jutrzejszą długą wycieczkę. Będziemy płynąć promem przez rzekę Gambia. Z kolacją idzie szybko – wystarczy odgrzać pozostałości z obiadu. Na jutro smażymy naleśniki, po dwa dla każdego. To już zajmuje więcej czasu. Gdy tylko kończymy, szybko wracamy do swoich pokoi, bo jutro znowu trzeba wcześniej wstać. (Weronika)