Dziś budzę się z pomocą budzika w telefonie, około godziny 6:30. To dlatego, że rozpoczęcie Mszy zostało wyznaczone na godz. 7:00. Po obudzeniu się wszystkich nas udajemy się jak zwykle w kierunku kościoła, aby zacząć kolejny dzień razem z Jezusem i lokalną społecznością. Całe szczęście, że tym razem wziąłem książeczkę z tekstem Mszy w języku angielskim. Dzisiejsza Msza przebiega całkowicie zwyczajnie, bez żadnych wyjątkowych zdarzeń. Na jej końcu ks. Peace wraz z pozostałymi księżmi święcą monstrancję przywiezioną przez nas, która będzie wkrótce mogła służyć do adoracji.

Po mszy standardowo idziemy na śniadanie. Czekają już na nas świeże i puszyste bułki. Po chwili odpoczynku w naszych pokojach wskakujemy do samochodu, by odwiedzić kolejny szpital i podarować mu wyposażenie przekazane przez fundację „Pokolenie” z Warszawy. To kolejna dosyć długa i niewygodna podróż przez dziurawe i miejscami zatłoczone gambijskie ulice. Docieramy jednak do celu pełni sił, by wypakować nasze podarunki dla Kanifing General Hospital. Wśród nich znalazły się np. łóżka, maski, bandaże, opaski uciskowe, koce i mnóstwo innych przydatnych rzeczy. Na twarzy dyrektora tej placówki widać wyraźną radość z otrzymanej pomocy. Ela wypytuje go także o kilka informacji na temat szpitala, w którym się znajdujemy. Okazuje się, że jest on jednym z największych w Gambii (według dyrektora drugim największym). Jest w stanie pomieścić około 160 pacjentów naraz, zaś wszystkich pracowników jest ok. 500. Funkcjonuje w nim kilka oddziałów m.in. chirurgia, ginekologia i pediatria. Po zrobieniu kilku zdjęć i nagraniu przez ks. Peace’a filmu z podziękowaniami dyrektora, ruszamy dalej.

Tym razem udajemy się w kierunku bazaru z pamiątkami, gdzie czeka już na nas Gabriel, by dogadać ceny zamówionych u niego rzeczy, które następnie zostaną przez nas sprzedane w szkolnym sklepiku misyjnym. Docieramy do celu i witamy się z Gabrielem. Teraz mamy czas, aby popatrzeć co sprzedają tutejsi handlarze pamiątkami, jednak z zastrzeżeniem, by nic od nich nie kupować. Bazar tuż po wejściu potrafi zachwycić pięknem prezentowanej na nim biżuterii i ozdób oraz zadziwić wielobarwnością różnych ubrań, czy toreb. Przechadzając się jedną z kilku krótkich uliczek, słyszę nawoływanie sprzedawców. Pierwsza osoba, u której się zatrzymuję pokazuje mi swój asortyment ubraniowy, jest on bardzo kolorowy i nawet estetyczny. Później zaprasza mnie handlarz z różnymi bransoletkami i proponuje, abym wszedł do środka pomieszczenia gdzie były również różne ubrania. Idąc dalej zatrzymuje mnie na dłuższą chwilę sprzedawczyni o imieniu Maria. Zaczyna tak jak każdy, od pytania o imię i narodowość przechodzi do pokazania bransoletek i naszyjników i opisania kilku z osobna. Następnie zaprowadza mnie również do miejsca z ubraniami, torbami. Pokazuje mi kilka ciekawie wyglądających koszulek i spodni, przy okazji szczegółowo je opisując. Wszystkie oczywiście opatrzone są pięknymi, afrykańskimi kolorami. Widząc moje szczere zainteresowanie tym, co mówi, pokazuje mi kilka zdjęć z różnych wizyt, różnych Europejczyków na jej straganie, widzę, że bardzo docenia moją obecność. Gdy wychodzimy znów na uliczkę, woła mnie kolejna handlarka i prosi bym przyjrzał się jej asortymentowi. Gdy mam zamiar już odejść, daje mi zupełnie za darmo bransoletkę z czarnych koralików. W drodze powrotnej do straganu Gabriela, gdzie są już wszyscy napotykam Marię, która jeszcze podsumowuje całą sytuację mówiąc o tym, że tu, w Gambii ludzie są po prostu bardzo mili i skorzy do takich gestów. Po powrocie do straganu Gabriela każdy otrzymuje od niego prezent w postaci breloczka. Teraz czeka nas podróż powrotna do Kunkujang. Po drodze mijamy wiele wiosek a w nich meczety, w których akurat odbywają się nabożeństwa. Zatrzymujemy się po drodze także w niewielkiej wiosce o nazwie Yuna, by zobaczyć budowaną tam przez salezjanów szkołę i kościół. Odwiedzamy tam także Vincenta i jego rodzinę. Wyruszając dalej, mijamy co chwilę machające i krzyczące radośnie dzieci. Dla nich obecność białych ludzi jest rzeczywiście prawdziwą rzadkością. Wracamy na obiad, którym jest ryż, jajko i kurczak, ponieważ tutaj na ogół nikt nie dba o przestrzeganie postu piątkowego. Po zjedzeniu obiadu wracamy do pokoi, by odetchnąć przed pracą w oratorium. Około 16:30 wyruszamy. Zabawa w oratorium już trwa. Bardzo szybko odnajdują mnie dzieci, które już mnie znają i prowadzą na plac zabaw, Ela, Weronika i Gosia również tam idą. Po jakimś czasie zabawy prawie wszystkie dzieci zmierzają w kierunku sali, gdzie ma zostać puszczona bajka. Ja także zostaję tam zaprowadzony. Pomimo tego, że bajka była w definitywnie nieznanym przez dzieciaki języku, oglądały ją z żywym zaciekawieniem, mi osobiście jednak niezbyt się ona podobała.

Po jakimś czasie przychodzi ks. Carlos II i informuje o zakończeniu zabawy w oratorium. Wszyscy kierują się w stronę wyjścia, jednak to jeszcze nie koniec. Czeka nas wspólny różaniec prowadzony przez ks. Carlosa II. Po różańcu i wygłoszeniu słówka przez ks. Carlosa II dzieci wracają do domów, my również, by odetchnąć i za chwilę przemieścić się na kolację. Dziś na kolację zaserwowano nam rybę i ziemniaki z warzywami zapiekane w folii aluminiowej.

Po skonsumowaniu posiłku ks. Carlos II zarządza zebranie, by porozmawiać o bieżących rzeczach dotyczących głównie naszych odczuć i pracy w oratorium. Potem powoli zaczynamy ruszać już w kierunku naszego miejsca zakwaterowania. Ja biorę ze sobą komputer, aby zacząć pisać ten właśnie dziennik, który teraz pragnę zakończyć. Tak więc po umyciu się i jakiejś godzinie spędzonej nad pisaniem, krótko tylko dziękuję Bogu za piękny dzisiejszy dzień, robię znak krzyża, nastawiam budzik i kładę się spać, by mieć siły na to, co czeka mnie jutro. (Kuba)