To nasz ostatni dzień na gambijskiej ziemi. Budzimy się, jak co dzień z samego rana, aby zdążyć na Mszę. To nasza ostatnia Eucharystia w Kunkujang Mariama i bardzo nam zależy, aby w niej uczestniczyć. Zaraz po mszy idziemy na śniadanie. W jego czasie jeden z animatorów przychodzi, aby przynieść nam kaszu, czyli nerkowce. Nie są to orzechy kupione w mieście, a zebrane prosto z drzewa i wyprażone na miejscu. Zostały zebrane i przyniesione specjalnie dla nas na pożegnanie. Po zjedzonym śniadaniu ksiądz Peace przynosi ze swojego pokoju niewielki pakunek, który podaje księdzu Carlosowi z Hiszpanii. W pakunku znajdują się cztery paczki. Fr Carlos z Peru zdradza, że ma nadzieję, że przydadzą nam się w czasie przyszłych podróży i nie tylko. Każdy z nas dostaje jeden prezent. Po odfoliowaniu odkrywamy, że są to materiałowe torebki podróżne z dwoma kieszeniami, idealne między innymi na przechowanie dokumentów na odprawę paszportową. W środku torebek znajdujemy jeszcze dwie niespodzianki. Pierwszą jest breloczek w kształcie krokodyla lub jaszczurki (nie doszliśmy do porozumienia w tej kwestii) z koralików w kolorach gambijskiej flagi. Druga różni się w moim przypadku od przypadku dziewczyn. Z racji na różnice płciowe, ja otrzymuję bransoletkę z muszli, a dziewczyny naszyjniki, najpewniej z koralików rzeźbionych w kości. Pamiątką po naszej obecności jest przekazany przez Paulę niewielki tryptyk z pielgrzymki rolkowej, która w tym roku nie mogła się odbyć. Jego główna, środkowa część przedstawia wizerunek Matki Boskiej z Jasnej Góry, a po prawej i lewej strony kolejno świętego Jana Pawła II i beatyfikowanego 12 września tego roku, prymasa tysiąclecia, Stefana Kardynała Wyszyńskiego. Później udajemy się do swojego domku, aby spakować wszystkie rzeczy, wliczając w to ręcznie robione pamiątki, które zasilą niedziele misyjne. Staramy się bardzo dokładnie spakować, aby żadna z delikatnych rzeczy nie została uszkodzona w czasie lotu i żeby nie przekroczyć dopuszczalnej wagi. Z księżmi ponownie spotykamy się jeszcze na obiedzie. To nasz ostatni posiłek w Gambii. W międzyczasie co jakiś czas do domu salezjanów przychodzą animatorzy, którzy pytają, czy będą mogli pojechać z nami na lotnisko. Okazuje się, że bardzo wielu z nich bardzo chce nas pożegnać. Ostatecznie, kiedy wyjeżdżamy z Kunkujang Mariama jedzie z nami czterech animatorów. Pomagają nam przenieść ciężkie walizki, zważyć je jeszcze przed wejściem na lotnisko. Odprawa na lotnisku w Bandżulu różni się nieco od odprawy w Berlinie. Przede wszystkim kolejne jej punkty nie są ustawione w taki sposób, żebyśmy mogli zbliżać się stopniowo do płyty lotniska, tylko w kilku nieco losowych miejscach. W pewnym momencie opuszczamy nawet bramki i wracamy na chwilę na otwartą dla wszystkich część portu lotniczego. Pozwala nam to, aby ostatecznie pożegnać się z animatorami oraz Jamesem i Juliusem. Na całe szczęście w tym zamieszaniu pomaga nam się odnaleźć pracownik lotniska. Po drodze dwukrotnie musimy wypełnić pewne druki związane z lotem. Jeden z nich oddajemy już w Bandżulu, drugi zostaje nam aż do momentu lądowania w Brukseli. Po odprawie czekamy jeszcze chwilę na moment wpuszczenia nas na pokład samolotu. Do Brukseli, podobnie jak wcześniej z Brukseli, lecimy dużym samolotem, który pomieści naprawdę dużo pasażerów. Korzystając z interaktywnych ekranów, zostajemy sam na sam z filmami z biblioteki udostępnionej przez linie lotnicze. Także w czasie tego lotu, zatrzymujemy się na jakiś czas na płycie lotniska w Dakarze. Tam jednak czekamy nieco dłużej niż ostatnio. Wkrótce jednak kontynuujemy nasz lot. Na samym początku lotu obsługa podaje nam koce, dzięki którym nieco przyjemniej jest nam ucinać sobie drzemki w czasie lotu. Około 11 w nocy zostaje podana kolacja, a koło 4 nad ranem śniadanie. Po wylądowaniu w Brukseli i krótkiej odprawie, udajemy się do poczekalni, gdzie spotykamy wolontariuszy SWM Wrocław, którzy wracają z Liberii. W poczekalni zaczynamy wymieniać się doświadczeniami misyjnymi. W Berlinie lądujemy nieco przed 12, z lotniska odbiera nas pan Darek. Już po siedemnastej dojeżdżamy do Wrocławia. Na miejscu witają się z nami rodzice i ksiądz Jerzy, który czekał już na nas pod szkołą. Pod wieczór dostajemy jeszcze wiadomość od Gabi, która przekazuje nam pozdrowienia od dzieci i wspomina, że jedna z dziewczynek pytała o nas. Wiadomość ta zupełnie szczerze mnie porusza. Powracam więc myślami do dzieci, których uśmiechy i radość z naszej obecności były tak mocnym powodem do naszej radości. Możemy więc zasnąć z pewnym poczuciem spełnienia i tęsknotą za ukochaną Gambią. Kto wie, może jeszcze kiedyś uda nam się tam powrócić. Mam nadzieję, że tak. I tak właśnie kończy się nasza historia z projektem Gambia 2021, ale na pewno nie kończy się związek z Kunkujang Mariama. Zachęcam serdecznie do śledzenia przyszłych przedsięwzięć skierowanych właśnie dla tego słonecznego i wesołego zakątka Afryki. Piotr Olszewski