Dzisiejszy dzień rozpoczynamy od porannej mszy. Od razu po nabożeństwie idziemy bocznym wyjściem z małego kościoła do domu parafialnego na śniadanie animatorów. Część z nich wykłada kubki na stole na werandzie, inni zabierają się za krojenie długich bochenków chleba podobnych do bagietki. Ktoś podaje nam po pustym kubku i woreczku mleka w proszku. Z wiadra nabieramy gorącej wody i przygotowujemy swoja herbatę, którą tutaj wszyscy piją z cała torebką mleka i dużą ilością cukru. Czekamy na swoją kolej, żeby zabrać się do jedzenia chleba z czekoladą. Drugą opcją była margaryna, której nie wybrał nikt z nas. Po sutym posiłku przechodzimy tylko przez główną drogę. Od razu otacza nas chmara dzieci wchodzących do Youth Centre. Jak zwykle po rozpoczęciu ja i Dominika idziemy z Gabi i Asią pomagać w przedszkolu. Piotrek i Paula przyjdą się z nami zamienić po swoich lekcjach. W przedszkolu mamy codziennie inną zabawę. Dzisiaj dzieci zaczęły łapać mnie za nogi i zachęcone przez Annę – animatorkę również pomagającą przy maluchach – wywracały mnie na matę, po czym wspinały się na mnie i skakały gdzie się dało, jakbym była zdobytym przez nich szczytem. Po kilku minutach takiej zabawy zaczyna mi się robić niedobrze, ale nie ma chwili wytchnienia. Przedszkole to wojna a na wojnie najwyraźniej gra się w gumę. Chociaż tutejsza zabawa wygląda inaczej niż pamiętam ją z podstawówki, dzieci i tak nie zawracają tym sobie głowy. Zaraz przerywamy nasze wesołe podskoki, żeby zabrać się za kolorowanie chwilowo białych kartek papieru. Niestety nie jesteśmy w stanie z Dominiką dokończyć naszych arcydzieł, bo wzywa nas przyroda. A konkretnie lekcja z naszą klasą. Cały dzisiejszy dzień szkolny odgórnie jest poświęcony na testy i egzaminy sprawdzające wiedzę zdobytą podczas lekcji na półkolonii. Rozdajemy dzieciom kartki i zbieramy od nich zeszyty. Kiedyś myślałam, że ściąganie w polskiej szkole jest łatwe, ale tutaj zmieniam zdanie. Każdy siedzi tak blisko siebie, że ciężko jest upilnować nam porządku podczas pisania. Uczniowie siedzą obróceni w różne strony i długich czas zastanawiają się nad pytaniami, zarówno otwartymi jak i zamkniętymi. Każdy kto oddaje kartkę może wyjść na podwórko przed klasą. 11.55 równo kończy się czas razem z dzwonkiem. Jak co dzień w ramach przerywnika między siedzeniem w klasie razem z Dominiką prowadzimy tańce. Następnie grupy rozchodzą się do swoich klas na krótką formację i omówienie tematu dzisiejszego dnia. Mówimy o spowiedzi i wybaczeniu. Za chwilę jednak spieszymy do Holu, żeby przećwiczyć nasze przedstawienie i tańce na sobotę – wielkie przedstawienie wszystkich grup. Gdy przychodzi czas na gry i zabawy dajemy z siebie wszystko podczas gry w piłkę, żeby zdobyć jak najwięcej punktów i wygrać punktację Summer Campu. Na skillsach wciąż wytrwale ćwiczymy nasze umiejętności, które zaprezentujemy też w sobotę. Niestety nie mogę zaczekać na tyle długo, żeby posłuchać wszystkich ważnych punktów naszej dzisiejszej ewaluacji dnia. Muszę przygotować się do wyjazdu. Wraz z Asią, Gabi, Benem, Juliusem i dwoma animatorami oraz księdzem Carlosem jedziemy do Serekundy na różaniec w intencji niedawno zmarłego pradziadka Jamesa. Nierówną drogą z wieloma kozami i krowami pomiędzy pędzimy na spotkanie. Spotykamy się z całą rodziną Jamesa i mnóstwem innych ludzi na podwórku zmarłego. Dostajemy skrypt modlitwy i wspólnie odmawiamy różaniec czasem po angielsku, czasem nie. Pod koniec witamy się z kilkoma ludźmi i wspólnie wracamy do auta. Po drodze robimy jeszcze krótki przystanek na zakupy, gdzie zaopatrzam się w colę na pozostałe dni Summer Campu. Wracamy do domu, a Julius opowiada mi o swojej pracy z dziećmi z ulicy – z młodymi chłopcami, którzy sprzedają narkotyki i dziewczynami zajmującymi się prostytucją i o domu Bosco, w którym te właśnie dzieci bez względu na swoje wyznania religijne mogą się schronić z daleka od niechcianego życia. Po powrocie jemy jeszcze szybko kolację i szybko wracamy do domu, żeby wreszcie położyć się na łóżku i śnić o dojrzałych mango. Ela Kaczkowska