Dziś nasz pierwszy dzień bez księdza Jerzego. I kolejny bez wody. Rano czekają nas jeszcze przygotowania na przyjazd dzisiejszych gości. Bierzemy prysznic w łazience Jamesa i zaczynamy robotę. Dzisiaj wyjeżdża ksiądz Piotr, a oprócz tego przyjeżdża na obiad minister razem z innymi ważnymi gośćmi. Dmuchamy baloniki, wieszamy ozdoby i robimy zwierzątka z balonów. Specjalnie dla księdza Piotra robimy balonowe nosorożce. Nie wychodzą najlepiej, ale przynajmniej dobrze się przy tym bawimy. Ozdabiamy też lukrem ciasteczka, które upiekliśmy wspólnie wczoraj. O 10:30 jest Msza parafialna w dużym kościele. Ksiądz Piotr powiedział, że tym razem zacznie się punktualnie i idąc do kościoła zakładamy się ile minut spóźnienia oznacza to „punktualnie”. Okazuje się, że wygrywam i zaczyna się 10 minut po czasie. I tak jest to nieźle. Tutaj nic nie zaczyna się na czas, a ludziom najwyraźniej to nie przeszkadza. Mają czas, więc nigdzie im się nie śpieszy. Mimo, że księdza Jerzego już z nami nie ma, i tak wszędzie widzimy jego twarz. Część drużyny piłkarskiej wciąż chodzi w koszulkach z księdzem, które dostali na mecz. Potem idziemy dokończyć przygotowania, podczas gdy księża idą pokazać gościom odremontowane sanktuarium. Gdy goście przychodzą, father Peace jest trochę zdenerwowany i stara się, żeby wszystko poszło dobrze. Każe nam się uśmiechać, podawać gościom napoje i pomagać ze wszystkim. Wychodzi to trochę niezręcznie, a atmosfera jest dosyć sztywna, ale po podaniu obiadu i przemówieniu father Peace’a rozpoczynają się rozmowy. W międzyczasie przychodzi specjalista, żeby naprawić problem z wodą. Wymienia nam panele słoneczne, ale nic to nie daje, wody wciąż nie ma i nie wiemy co dalej. Goście wychodzą wcześnie, a o 16 nadchodzi czas na odjazd księdza Piotra. Wiele osób chce go odwieźć na lotnisko, więc jadą dwoma samochodami, wyładowanymi ludźmi po brzegi. Przed odjazdem robimy pamiątkowe zdjęcia, a niektórzy zaczynają płakać. Ksiądz Piotr był w Gambii tylko 3 lata, ale zdążył zdziałać naprawdę dużo i wszyscy się do niego bardzo przywiązali. Rozmawiając z miejscowymi widzimy jak wiele zdziałał w ich życiu i jak bardzo to doceniają. Jedna z animatorek powiedziała, że ksiądz Piotr uczynił z nich rodzinę i że wcześniej nie byli ze sobą tak zgrani, ani zżyci. Rozpoczął również wiele projektów i pokazał ludziom, że mogą zrobić to sami, chociaż nikt wcześniej na to nie wpadł. Niektórzy mówili, że obawiają się, że po wyjeździe księdza Piotra wszystko ustanie i wróci do stanu początkowego, ale salezjanie na pewno na to nie pozwolą. Gdy ksiądz Piotr wyjeżdża wraz z towarzyszącymi mu ludźmi, robi się nagle dziwnie pusto. Wczoraj wyjechał ksiądz Jerzy, a dzisiaj ksiądz Piotr i zostaliśmy teraz w Gambii bez żadnego polskiego księdza. Oglądamy przez chwilę film, ale jesteśmy zmęczeni gorącem i wracamy do pokoi położyć się na chwilę. Dziś nie ma różańca, bo wszyscy księża pojechali na lotnisko, więc wracamy dopiero na kolację. Po drodze rozmawiamy z Elą o tym, że właściwie nie widać tu par. Nikt się nie trzyma za ręce, nie przytula, nawet nie trzyma przy sobie. W kościele również nie widać rodzin. Dzieci siadają osobno, czasem z mamami, ale nigdy całymi rodzinami. Z początku sądzimy, że taka panuje tu kultura. Gdy byłam tu dwa lata temu na końcu wyjazdu dowiadywałam się, że parą są osoby, które w ogóle nie spędzały przy nas razem czasu i nie okazywały tego w żaden sposób przy wszystkich. Jednak kiedy dzielimy się tym z Gabi i Asią mówią nam, że to nie tylko kwestia tego. Większość matek wychowuje tu dzieci samotnie. Rodzin w których jest oboje rodziców praktycznie nie ma. Co więcej rodzeństwo ma często różnych ojców i nie mieszka razem. Asia i Gabi opowiedziały nam historię dziewczyny, która pracowała u salezjanów jako sprzątaczka. Miała 2 letniego synka, ale nie mieszkał z nią, tylko z jej rodzicami. Później zaszła w drugą ciążę, nikt nie wiedział z kim, a gdy urodziła, ojciec dziecka nie chciał wziąć jej do siebie, a jej rodziców nie stać było na utrzymanie obu dzieci, więc odesłali starszego 2-letniego chłopca do krewnych w Gwinei Bissau. Jesteśmy tym wstrząśnięte, ale takich historii jest podobno tutaj mnóstwo. Dzieci muszą mieć tu ciężko, wychowując się po krewnych, bez całej rodziny, ale ciężko byłoby to zmienić. Może nowe pokolenie, wychowywane przez salezjan będzie miało inne podejście, mamy taką nadzieję. Kucharka poszła wcześniej do domu, więc Asia i Gabrysia przygotowują kolację. Jemy ją wspólnie i idziemy szybko spać, żeby wyspać się, przed jutrzejszym, kolejnym dniem półkolonii. Dominika Szwabowicz