Nasz dzień zaczyna się wyjątkowo wcześnie. 6:45 z zarządzenia księdza Piotra stawiamy się na dźwięk klaksonu przed wejściem do naszego domu. Tym razem nie możemy jechać na pace. Ulewny deszcz zalewa auto z zewnątrz. Pomimo tego, że wstałam z łóżka, nadal mogę leżeć w aucie. Jest nas 6, a siedzeń tylko 5, więc musieliśmy być kreatywni. Ciężko jest mi jednak spać z powodu wielu dziur na drodze. Uderzam się w głowę raz za razem. Po około 40 minutach jazdy z oczami wlepionymi w niebo, dotarliśmy do zgromadzenia sióstr Matki Teresy z Kalkuty. Msza na bosaka to bardzo odświeżające doświadczenie. Niestety nie możemy zrobić pamiątkowego zdjęcia z całymi 4 siostrami z Gambijskiego oddziału sióstr Matki Teresy. Zabraniają tego ich reguły.
Po powrocie od sióstr szybko idziemy na śniadanie. Musimy zdążyć na pierwsze spotkanie animatorów przed Summer Campem. Tam poznajemy przyszłych animatorów i odkrywamy tajniki systemu prewencyjnego księdza Bosko. Dzielimy się zadaniami: ja i Dominika będziemy uczyć przyrody klasy 4-6, Piotr angielskiego te same klasy. Oprócz tego dzielimy się na grupy nazwane od salezjańskich świętych. Mamy przydzielone również zajęcia dodatkowe: Dominika i Piotr zajmą się zajęciami artystycznymi, ja będę w tym czasie tańcować.
Pod koniec spotkania z dużego baniaka nalewają nam do kubków ciemno-czerwony napój, podobny do soku porzeczkowego. Jego lokalna nazwa brzmi łondzia.  Jest to sok z hibiskusa, robiony z zaparzanych ususzonych wcześniej liści z dodatkiem ekstraktu z leśnych owoców i cukru. Biorę dolewkę i zaczynam przypuszczać, że hibiskus uzależnia.
Po obiedzie: smażony kurczak, kasza z krewetkami i wołowiną oraz surówka, odpoczywamy chwilę. Swoją grą na gitarze przywołuję węża, którego później ksiądz Piotr rozpoznaje jako żmiję. Kończymy naszą pełną przygód przerwę kolejnymi ćwiczeniami tańca.
Do dzieci w Youth Center przychodzimy już po godzinie od rozpoczęcia oratorium. Bawimy się z nimi na placu zabaw. Tu zjeżdżalnia, tu huśtawki, tam karuzela. W trakcie zabawy dzieci ciągną mnie w stronę budynków i zachęcają, żebym poszła z nimi. Wchodzę do ciemnej sali, gdzie tłumaczą mi, że zaraz będzie bajka. Wspólnie śmiejemy się przy Kaczorze Donaldzie w angielskiej wersji.
Oratorium kończy się różańcem. Jak zwykle mówimy 4 dziesiątki wspólnie po angielsku i 1 w języku manjago. Po krótkiej mowie księdza Piotra idziemy na kolację. W trakcie rozmowy z Bernardem – klerykiem, który tak jak my przyjechał tu na chwilę do pomocy – dowiadujemy się, że jego ojciec był sławnym piłkarzem w reprezentacji Gambii w piłce nożnej. Dzień kończymy podsumowaniem dnia i wymarzonym prysznicem. Ela Kaczkowska