Nieco dłuższy sen zawdzięczamy zmienionemu planowi dnia.  Jego najważniejszym punktem będzie uroczysta, popołudniowa Msza w katedrze. Jak zawsze ociężale, ale chętnie wstajemy. Klimat jak dotychczas jest nie do opanowania przez nasze organizmy. Szybka poranna toaleta i jeszcze 5 min marszu. Jesteśmy w domu salezjanów. Śniadanie zaczynamy od wspólnej modlitwy. Dziękujemy Bogu za spokojną noc i polecamy rozpoczynający się dzień, pamiętając szczególnie o Bosco Summer Camp. Zaraz po śniadaniu jedna grupa zmywa naczynia, druga jedzie z  fr. Peace na zakupy, a trzecia, największa pracuje przy przypalaniu pasków kolorowego materiału. Ta ostatnia czynność zastępuje krawieckie obrębianie materiału i ma pomóc w zdecydowanie dłuższym ich używaniu. Mamy nadzieję, że te oznaczenia grup spokojnie wystarczą na dwa tygodnie Holiday Campu. Na zakupy trzeba jechać aż na targ do  Serekunda. Bez problemu kupujemy tam warzywa oraz farby. Czas przedpołudniowy upływa nam na intensywniej pracy. Jak zwykle w pracy chętnie pomagają nam dzieci. Jest to ich ostatni dzień roku szkolnego. Kilka chwil przed posiłkiem, kierowani ciekawością, udajemy się do pobliskiej szkoły, aby zobaczyć uroczystość zakończenia roku szkolnego. Dzieci stoją w rzędach według klas, są stłoczone w cieniu drzewa. Śpiewają oraz przyjmują pochwały wicedyrektora. Przed nimi 2,5 miesiąca wolnego. Wracamy.  Lunch mamy już o godz. 12.30. Terese, parafialna kucharka tym razem, tradycyjnie przygotowała nam ryż, a także startą marchewkę oraz posiekaną kapustę jak i kurczaka zapieczonego w cebuli. Jedzenie smakuje nam bardzo. Na deser, nie może być inaczej, zajadamy się  niewyobrażalnie smacznymi mango. Jeszcze kawa i ruszamy w kierunku Banjul. O godzinie 17.00 w katedrze odbędą się święcenia diakonów. Dwa pikapy zapełniają się 13 osobami. Nasza Polska grupa oraz 4 salezjanów. Wyjeżdżamy z Kunkujang Mariama.  Najpierw przez dłuższy czas  wyboistą, piaszczystą drogą, potem asfaltem. Mijamy wioski. W jednej z nich ogromna rzesza mężczyzn idzie w naszym kierunku. Jak się okaże będą to muzułmanie wracający z piątkowej modlitwy w meczecie (piątek dla muzułmanów jest naszą chrześcijańską niedzielą).  Po godzinie zjeżdżamy i zatrzymujemy się.  Takiej niespodzianki w ogóle się nie spodziewaliśmy! Jesteśmy przy bramie, która pozwoli nam wejść do jednego z najciekawszych miejsc Gambii. Narodowy Park Bijilo to obszar w którym żyją przede wszystkim małpy. Najpierw kupujemy bilety. Dla cudzoziemców 150 dalasi, a dla miejscowych tj. także salezjanów po 50. Ktoś podbiega i proponuję nam kupienie  wody. Słyszymy, że droga jest długa, a woda konieczna.  Podekscytowani wchodzimy wąską, piaszczystą i uprzątniętą ścieżką w głąb nad oceanicznego lasu. Palmy, baobaby oraz inne drzewa, a także leżące niesprzątane liście i gałęzie potwierdzają, że jest to obszar szczególnie chroniony. Każdy z nas wypatruje małp, a idący z nami przewodnik co chwilę choć krótko to bardzo głośno gwiżdże. Po 10  minutach drogi zaczynają wychodzić małpy. Ktoś stwierdza: „To chyba Kapucynki”. Niewielkie, z długimi ogonami i z charakterystyczną czarną czapką na głowie idą do nas, tak jak znalibyśmy się już zdecydowanie wcześniej. Przewodnik zachęcą, abyśmy się zatrzymali i wyciągnęli kupione wcześniej,  również przy wejściu orzeszki ziemne. Niektórzy zaczynają kucać i rozpakowują maleńkie paczuszki. W tym czasie jedna, dwie a nawet kilka małpek siedzi przy nas  i już czeka. Faktycznie relacja przez orzeszki okazuje się bardzo bliska. One wyciągają swoje małe łapki, a my dajemy im po dwa, trzy ich smakołyki. Niesamowite jest  to jak te małe stworzenia zajadają się.  Relacja z biegiem chwil stanie się tak mocna, że niektóre wejdą nam na ramiona, a inne bezpośrednio z drzewa będą prosiły  o jeszcze. Małpy te wzbudzają w nas wielką sympatię. Dzięki temu robimy sobie bardzo wiele zdjęć i filmów. Jak widzimy poruszają się one w grupie i choć nie pozwalają się pogłaskać, to są bardzo otwarte i lubią blisko nas przebywać. Wiele z  nich nosi wtulone w siebie małe małpki. Przewodnik wyjaśni nam, że jest to dla nich okres wychowywanie narodzonego, nowego potomstwa. Gambia zachwyca nas coraz bardziej. Jej natura jest naprawdę niesamowita. Po parku krokodyli teraz ten z małpami, który ponadto odsłonił przed nami, także gatunki innych małp, niestety bardzo odosobnionych, oraz licznych kolorowych ptaków. Według ornitologów w Gambii jest ponad 400 ich gatunków. Po przejściu blisko 4 km i 2 godzinach, które upłynęły nam jak jedna chwila, wracamy do pikapów. Jest godzina 16.20. Mamy 40 minut, aby dotrzeć do katedry. Jedziemy i ku naszemu zdziwieniu wjeżdżając do stolicy obserwujemy nieliczną ilość samochodów i ludzi. Tłumaczy nam ks. Piotr. Ta niespełna 40 tysięczna stolica, jedna z najmniejszych w świecie, to przed wszystkim sklepy, biura i urzędy. Dlatego też  późne piątkowe popołudnie sprawia, że pozostają tutaj tylko nieliczni. Droga do katedry jest zablokowana. Zatrzymujemy się nieopodal. Widzimy, licznie podążających. Księża, siostry zakonne, świeccy.  Obok nas dwie siostry ze zgromadzenia Siostry Matki Teresy z Kalkuty. Najpierw wchodzimy na dziedziniec i od razu chronimy się pod specjalnie rozłożonym namiotem. Pod nim liczni księżą przebierają się w alby, obok nich kręcą się siostry zakonne i przygodni ludzie. Jakaś kobiet z aparatem fotografuje poszczególnych księży. Jak się okaże będzie to redaktor miejscowej, katolickiej gazety.  Z każdą kolejną chwilą współkoncelebrujących księży jest coraz więcej. W końcu przychodzi biskup. Gabriel Mendy CSSp biskupem tego miejsca jest zaledwie 2 lata i pochodzi ze zgromadzenia Duch Świętego,  jest rodowitym Gambijczykiem. Jego otwartość, bliski kontakt z księżmi, a przede wszystkim uśmiech pokazują, że jest biskupem swoich najbliższych współpracowników i zapewne też pozostałych wiernych. Procesja do ołtarza rusza punktualnie o godz. 17.00. Ministranci, lektorzy, krzyż, kadzidło, księża oraz biskup przemieszczają się równomiarowym krokiem. Z placu przy katedrze, spod namiotu idziemy w kierunku drogi. Teraz rozumiemy dlaczego jej zamknięcie było konieczne. Wejście główne do katedry Matki Bożej Wniebowziętej prowadzi bezpośrednio od głównej ulicy. Przekraczając próg świątyni rozlega się głośny, entuzjastyczny i ładny śpiew, a zapach kadzidła zaczyna wypełniać ją we wszelkich możliwych zakamarkach. Odczuwamy uroczystą doniosłość dzisiejszej Mszy. Święcenia diakonatu dwóch akolitów Richarda i Etien są tego pierwszoplanową przyczyną. Przybyli wierni zajmują wszystkie możliwe miejsca. Ich ubiór odświętny, kolorowy, a także czasem elegancki (garnitur i biała koszula) doskonale wkomponowują się w ten czas.  Przebieg uroczystości jest sprawny choć nie trwa krócej niż 2,5 godziny. Do momentów ciekawych należy zaliczyć: niektóre śpiewy wykonywane po łacinie,  przykrycie leżących diakonów przez matki specjalnym, lokalnym kocem, entuzjastyczne, połączone  z klaskaniem śpiewy koncelebrujących kapłanów, a także  bezpośrednia transmisja uroczystości na fanpage ;  do momentów trudnych: ciągle przerywające i charczące nagłośnienie, brak prądu.  Po zakończonej liturgii na dziedzińcu kurii wszyscy kapłani i wierni składają życzenia wyświęconym. Daje się zauważyć  radość i uznanie które przekazują bohaterom dzisiejszego dnia licznie podchodzący do nich ludzie.   Ten czas jest dla nas okazją  bezpośredniego spotkania się z biskupem.  Wraz z księżmi podchodzimy do niego. Przedstawiamy się słysząc z Jego strony wiele ciepłych i życzliwych słów. Na koniec robimy pamiątkowe zdjęcie.  Po tak bogatych i ciekawych doświadczeniach dnia dzisiejszego wracamy do domu. Dwa pikapy przesuwają się przez wyludnione  i ciemne ulicy Banjul.  Dzielimy się licznymi, pozytywnymi wrażeniami.  Jeszcze pikap ks. Piotra zboczy na chwilę, aby przejechać przez tętniącą nocnym, turystycznym życiem ulicę Senegambii. Widzimy liczne restauracje i ludzi siedzących przy stolikach, casina, hotele przede wszystkim te pięciogwiazdkowe. Wjazdu na  ten rejon strzeże policja. Wracają do Kukujang Mariama i do domu  salezjanów jemy kolację i zmęczeni, ale bardzo zadowoleni udajemy się na spoczynek. Śnić zapewne będziemy o pięknych momentach niestety minionego już, kolejnego dnia naszego pobytu w Afryce.  (xjb)