Dzień zaczyna się z przytupem, a całe zamieszanie spowodowane jest pająkiem, który postanowił nas odwiedzić. Żadna poranna kawa nie jest już nam potrzebna, ruszamy prosto na Holiday Camp. Z okna widzimy tańczące dzieci. Większość osób, które tu spotykamy jest utalentowana muzycznie. Wspaniale tańczą, śpiewają, grają na instrumentach i jak się dzisiaj okazało, bardzo dobrze rapują. Animatorzy zaczynają wyzywać siebie nawzajem na pojedynki, do nich dołączają także dzieci, jednakże największym zaskoczeniem był freestyle księdza Rafaela. Jest to tylko dowodem na ich dystans do siebie samych, otwartość i poczucie humoru. Z powodu mojego bólu zęba, szybciej kończymy zabawę z dziećmi i jedziemy wraz z Uve do lekarki, która tak jak on pochodzi z Niemiec i jest tu na kontrakcie, zapewnia profesjonalna pomoc liberyjskim pacjentom. Aleja w której znajduje się jej klinika i jednocześnie dom znaczenie różni się od innych miejsc w Liberii, przede wszystkim jest zadbana, na ulicy nie leżą śmieci, wszystko ogrodzone jest wyskokiem murem. Po wizycie wybieramy się na targ z owocami, przedstawiamy się sprzedawczyni i opowiadamy trochę o sobie. Problem pojawia się jednak w momencie płacenia, niestety panująca tu bieda zmusza ich do oszukiwania, biali ludzie postrzegani są przez nich jako bogacze na których można zarobić. Może i dla nas nie są to duże kwoty, ale jest to wyrazem nieuczciwości panującej tutaj korupcji. Zaraz po zakupach udajemy się do Sióstr Matki Teresy z Kalkuty na Msze, codziennie przez ich dom przewija się ponad 1000 osób. Obecnie mieszkają tam cztery siostry z Indii, Bangladeszu, Ruandy i Liberii. Oprowadzając nas po tym miejscu, mijamy ludzi którzy znaleźli u nich swoje schronienie, są to osoby chore, młode matki i ich dzieci. To niesamowite jak ciężka i jednoczenie niezbędna prace wykonują tutaj te cztery kobiety. Ada O.