SZKOLNY PROJEKT MISYJNY – GHANA 2017


Pożegnania nigdy nie są łatwe. Nadszedł dzień, w którym nasz pobyt dobiega końca i opuszczamy Ghanę. I choć polało się kilka łez, były one wyrazem wzruszenia, a nie smutku.

Na śniadanie ks. Jerzy przygotowuje dla nas niespodziankę: pyszną jajecznicę. Przyzwyczajeni do kanapek z szynką, serem, dżemem czy kremem czekoladowym, z wdzięcznością przyjmujemy ją i już po krótkiej chwili znika ona ze stołu. Następnie wyruszamy wszyscy razem do Don Bosco Technical Institute, gdzie zbierają się dzieci z Ashaiman i Afienya na wspólne gry olimpijskie. Dzień rozpoczynamy od próby śpiewów prowadzonej przez Rafaela. Gdy cała grupa z Afienya dociera na miejsce, zaczynamy Eucharystię. Przed błogosławieństwem do mikrofonu podchodzi Richard i w imieniu wszystkich dziękuje księdzu Jurkowi. Wręcza mu regionalny męski ubiór na zimę (porę deszczową). Po wspólnej liturgii kończącej półkolonie idziemy wraz z dziećmi na boiska, gdzie rozgrywane są konkurencje. Dziś nie jest ważne to, z jakiej miejscowości się jest, ale do której grupy się przynależy. Na początek dzieci ustawiają się w swoich grupach i każda grupa zostaje przywitana wcześniej ustalonymi okrzykami, hasłami. Następnie każda grupa idzie przygotować piosenkę drużyny. Dzieci bez problemu łapią kontakt i chwilę potem z zapałem grają w piłkę nożną, siatkówkę i koszykówkę, zdobywając punkty dla swoich drużyn. Dla najmłodszych została postawiona dmuchana zjeżdżalnia. Trwa to całe przedpołudnie, aż do lunchu. Po nim, na ostatnią chwilę przed naszym wyjazdem, tańczymy z dziećmi trzy tańce, które najbardziej im się spodobały: Waka Waka, Magic in the air i Opa opa. Widać było, z jakim zapałem do tego podchodzą, zresztą już wcześniej pytały się nas wielokrotnie, czy będziemy je prowadzić. Następuje po tym ten moment, który, co prawda nieuchronny, chciał być przez nas maksymalnie odsunięty w czasie – pożegnanie z animatorami. Ku naszemu zdziwieniu- nie towarzyszy nam smutna atmosfera. Wszyscy uśmiechnięci od ucha do ucha szukamy przyjaciół, z którymi jeszcze się nie żegnaliśmy. Wszyscy życzą nam bezpiecznej podróży, mówią, że będą tęsknić. Jednak gdy chcą powiedzieć nam 'goodbye’, prosimy, żeby tego nie robili. Wolimy, żeby mówili do zobaczenia następnym razem lub do zobaczenia wkrótce. Łzy niektórym płyną z oczu. Ale zdecydowanie są to łzy szczęścia. Wiemy, że z animatorami, kontaktu nie stracimy. Ksiądz Jerzy już pod presją czasu nas pogania, my jednak żegnamy się z przyjaciółmi więcej niż jeden raz. W końcu opuszczamy teren Don Bosco Technical Institute. Wracamy do domu na nogach, rozmyślamy o całym dniu. Część z nas nie może opanować łez, reszta z szerokimi uśmiechami podąża znaną nam już dokładnie drogą. W domu szybki prysznic, ostateczne dopakowanie walizek. Tym razem nie mamy problemu z ich zamknięciem. Nie ma w nich serów, konserw, piłek do grania. Nagle słyszymy, że auta podjeżdżają pod drzwi. Do domu wchodzi Barbara, Sylvanus, Richard i 'father Peter’. Ada, Adam, Agata, Monika, Olga, Patrycja i Sylvanus- w identycznych koszulkach. Czarne T-shirty z nadrukiem Afryki na środkuu. Pomagają nam zapakować walizy do bagażnika. Wsiadamy do samochodów i jedziemy na lotnisko. W aucie, które prowadzi Richard, (ten sam, który nas odebrał w 21 lipca) razem z Sylvanusem śpiewamy piosenki, które nauczyliśmy się tu śpiewać. Jedną piosenkę śpiewamy już trzeci raz pod rząd i nawet nie mamy ochoty jej zmienić na jakąkolwiek inną. Dojeżdżamy po lotnisko, wysiadamy z samochodów, wyciągamy walizki. Przytulamy się z czwórką przyjaciół, robimy zdjęcia, znów się przytulamy. W końcu idziemy w stronę głównego wejścia do Tema Airp y ort. Machamy odjeżdżającym przyjaciołom. Na lotnisku odprawa, następnie czekamy na samolot. Samolot startuje o 20:00 czasu ghańskiego (w Polsce 22:00). Po dwóch godzinach lotu dostajemy kolację. Mamy do wyboru kurczaka lub makaron. O 6:00 czasu tureckiego (w Polsce 5:00) lądujemy w Istanbule i szybkim krokiem idziemy w stronę naszych bramek. O 8:00 czasu tureckiego (w Polsce 7:00) startuje samolot do Berlina. Po godzinie lotu serwują nam śniadanie. Jajecznicę. Mimo tego, że dzień wcześniej na śniadanie jedliśmy to samo jesteśmy bardzo zadowoleni z posiłku. O 10:00 czasu polskiego lądujemy w Berlinie. Odbieramy bagaże i dzwonimy do taty Adama, który już tam na nas czeka. Pakujemy się do Jerry-busa i ruszamy. W samochodzie śpiewamy te same piosenki, które śpiewaliśmy z Sylvanusem przez ostatni tydzień. Nawet tańczymy tańce, które tańczyliśmy podczas półkoloni. O 12:30 wjeżdżamy do Polski. Krótki postój na stacji benzynowej. Podczas tej przerwy odbieramy video rozmowę od Sylvanusa. Rozmawiamy przez ponad 10 minut. Pokazuje telefon dzieciaczkom. Wszystkie nam machają, przepychają się, żeby dość jak najbliżej. Dziś ostatni dzień 'holiday camp’. Z dziewczynami poczułyśmy się, jakbyśmy stamtąd nigdy nie wyjechały. Jakbyśmy dzisiaj z powrotem były w szarych koszulkach w Afienya. Ruszamy do Wrocławia. Kilka minut po 15, wysiadamy z samochodu lądując w objęciach swoich rodzin. Żegnamy się ze sobą nawzajem i rozjeżdżamy do swoich domów. Przed nami wiele pytań o Afryce. Będziemy cały czas odpowiadać na te same pytania. Rodzinom, przyjaciołom, znajomym. W końcu możemy się wyspać.

Jesteśmy bardzo zmęczeni, wykończeni. Jednak szczęście przewyższa to wykończenie. Radość związana z miesięcznym pobycie w Ghanie. Radość z naszej misji, która właśnie dobiega końca. Jednak mimo tego, że ciałami jesteśmy w Polsce, sercem i myślami wciąż jesteśmy w Ghanie i jeszcze na długo tam pozostaniemy. Monika