SZKOLNY PROJEKT MISYJNY – GHANA 2017


Dzień 1 _ GHANA 2017

Rozpoczynamy. Jest to już jedenasty projekt misyjny Liceum Salezjańskiego we Wrocławiu. Po dwuletniej przerwie wznawiamy nasze wakacyjne pomaganie. Nie może być inaczej. Przecież potrzebujących i czekających jest tak wielu. Po Syberii, Mongolii, Liberii jedziemy do Ghany jeszcze raz. Czwarty raz. Roczne przygotowania, spotkania i prace w końcu zaczynają mieć swoją realizację. Nasze plany, a przede wszystkim marzenia zaczynają się spełniać. Jest ciemna noc. Trzydzieści minut przed północą w czwartek 20 lipca spotykamy się przy kościele pw. Chrystus Króla. Rodzice, znajomi oraz cała nasza ekipa. Ksiądz Jerzy Babiak organizator, Ada, Agata, Monika, Olga, Patrycja a także Adam. Pakujemy. Każdy po 2 walizki. Nie więcej niż 23 kilogramy w jednej. Szkolny bus w połączeniu z bagażnikiem na dachu okazuje się wystarczający, by pomieścić wiezione wraz z rzeczami osobistymi między innymi piłki, paletki, sery czy kiełbasy. Po precyzyjnym i skutecznym pakowaniu przechodzimy na Mszę. Ten najważniejszy początek naszej misji pozwala nam ze spokojem patrzeć na to wszystko co przed nami. Zarówno podróż jak i czekające nas afrykańskie prace zawierzamy Bożej Opatrzności. Po Mszy robimy pamiątkowe zdjęcie i wyruszamy najpierw w kierunku Pragi. Cztery godziny spędzone w busie pozwalają nam dotrzeć na narodowe lotnisko Republiki Czech im. Vaclava Havla przed godziną szóstą. Odprawa przebiega bardzo sprawnie. Bagaże nadajemy bezpośrednio do Acry. Kontrola paszportowa odbywa się zupełnie bez udziału człowieka. Skanowanie paszportu a także zrobione zdjęcie zastępują w tym udział człowieka. Pierwsza część lotu do Ghany rozpoczyna się punktualnie o godz. 9.40. W Stambule jesteśmy po 4 godzinach. Wspominamy pogodne niebo, które pozwoliło nam podziwiać przepiękne widoki ułożonych w szachownicę pól, na których zieleń przeplata się z żółcią dojrzewających zbóż. Nad wszystkim dominowały góry Bałkanów oraz Grecji. Bezpośrednio po wylądowaniu udajemy się na odprawę biletową. Mamy 30 minut do następnego lotu. Jak się okazuje lotnisko im. Ataturka pozwala nam sprawnie odnaleźć miejsce naszego wejścia na pokład samolotu. Oczekujący liczni podróżni wyraźnie wskazują, że samolot poleci do Afryki. Kolejny etap naszego podróżowania trwa blisko sześć godzin. Miła obsługa, dobre posiłki a także bogate w zasobie osobisty panel filmowo – muzyczny pomagają znosić przede wszystkim długość lotu. Najpierw w kierunku Malty a potem Mali przelatujemy nad pokrytą piachem Saharą. Czyste niebo i ciągnące się bardzo długo piaszczyste krajobrazy uświadamiają nam jej wielkość. Bezskutecznie wypatrujemy na niej choćby pojedynczych grup wielbłądów podążających w karawanie. Pokonujemy dwie strefy czasowe co finalnie zmusza nas do cofnięcia zegarka o dwie godziny. W Ghanie lądujemy o godz. 18.50. To co zaskakuje już po bezpiecznym wylądowaniu samolotu jest wszechobecna ciemność. Przecież w Polsce o tej porze i do tego latem. Wymęczeni ale pełni ciekawości wychodzimy z tłumem bezpośrednio na płytę lotniska. Kolejne zaskoczenie. Tym razem uderza w nas masa ciepłego, wilgotnego i ciężkiego powietrza. Trudno jest oddychać, a ciało natychmiast pokrywa się potem. Chcemy jak najszybciej odnaleźć walizki. Ciągle trwamy w niepokoju czy doleciały razem z nami. Jednakże przed nami jeszcze kilka kontroli. Sprawdzane mamy paszporty, żółte książeczki, dwie karty pobytowe wypełnione w samolocie oraz walizki. Miłym akcentem jest grający i śpiewający w hali kontroli człowiek. Rytmy afrykańskiej muzyki wprowadzają nas coraz bardziej w klimat Afryki. W końcu wychodzimy i wchodzimy już bez żadnych ograniczeń na teren Ghany. Czekają na nas ks. Piotr oraz Rafael, jeden z salezjańskich współpracowników. Pakujemy się do dwóch aut i ruszamy w kierunku naszego nowego domu, do obrzeżnej dzielnicy Acry Themy. Ogromny ruch samochodów, motocykli oraz liczni załatwiający rożne sprawy przy drodze ludzie przykuwają naszą uwagę. Jedziemy także jedynym w Ghanie odcinkiem autostrady, za co musimy obowiązkowo uiścić opłatę. Po dotarciu na miejsce naszego najbliższego życia jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni. Dom wolontariuszy to bardzo dobra baza noclegowa, a także kuchenna. Jak się okazuje niczego nam tutaj nie będzie brakować. Jemy szybką kolację i po krótkiej rozmowie z naszym gospodarzem ks. Piotrem udajemy się na nocleg. Jednakże jeszcze czekają nas niespodzianki. Woda nie lecąca, ale kapiąca z kranu. A po 22 godzinach przydałoby się wykąpać. xjb